niedziela, 7 grudnia 2014

CAŁA PRAWDA O PROGRAMIE AU PAIR


             Która z nas nie marzy o wylocie do Stanów? Zakładam, że jeśli odwiedzasz mojego bloga, to jesteś jedną z tych osób, która chociaż przez chwilę o tym myślała. Jedna na ileś osób decyduje się wyjechać do USA i spełniać swój American Dream. A przecież au pair to najtańsza możliwość wyjazdu, zwiedzania, nauki języka i poznawania nowych ludzi. Nie płacisz za bilet, za wyżywienie, za hotel, szkolenie, mieszkanie, a w zamian dostajesz pieniądze. Tylko musisz wyłożyć pieniądze dla agencji i za wizę. NIC BARDZIEJ MYLNEGO. Jeśli robisz sobie kosztorys, to wiedz, że wynik, który uzyskasz będzie się znacznie różnił od ostatecznego kosztu. Dolicz walizki (uwierz, że wydasz na nie więcej niż planujesz), dojazd do ambasady/konsulatu, zdjęcia do wizy/paszportu, prezenty dla rodziny (tu tym bardziej wydasz więcej niż początkowo założyłaś. Tylko po to, żeby zobaczyć jak hości cieszą się z prezentów, które później lądują tak głęboko schowane, że następny raz zobaczą je chyba jak będą się przeprowadzać. O ile będą się przeprowadzać), dojazd na lotnisko, kosmetyki, ubrania, inne rzeczy, które musisz kupić, bo nagle uważasz, że są cholernie potrzebne. Kupujesz dolary, żeby jakoś przeżyć pierwsze prawie dwa tygodnie. Dolicz jeszcze wyjścia, imprezy i cały zakupiony alkohol, który wypijasz przed wyjazdem żegnając się ze znajomymi na rok lub więcej. I nagle z dwóch tysięcy, które myślałaś, że wydasz robi się przynajmniej dwa razy tyle. Ale nieważne, przecież będziesz mieszkać w Stanach u cudownej rodziny, którą wybrałaś na podstawie paru zdjęć i paru rozmów.

SZKOLENIE
Myślisz: poznam tylu wspaniałych ludzi, z całego świata, będę spała w Hiltonie czy innym niby wypasionym hotelu.
Rzeczywistość: Lądujesz na dostawce z dziewczynami z RPA, które chodzą gołe po pokoju, blokują drzwi, żebyś nie weszła do własnego pokoju, rzucają ręczniki na podłogę i budzą Cię o 5 nad ranem rozmową na skajpie w języku, którego nie znasz. Gdybyś tylko znała, to nie miałabyś problemu ze zrozumieniem niczego, bo starają się mówić na tyle głośno, żebyś zapomniała o śnie. Różnica czasu sprawia, że masz ochotę tylko na spędzenie czasu w łóżku, a nie całego dnia na szkoleniu. Ale przynajmniej rzeczywiście poznajesz wspaniałych ludzi. Pamiętaj, że za kilka dni Twoje serce znowu będzie rozdarte na milion części, bo będziesz się musiała z nimi pożegnać. Wbrew pozorom w ciągu 4 dni można naprawdę mocno kogoś polubić.

NOWY DOM, NOWA RODZINA
Myślisz: w końcu ich poznam, będę żyła w pięknym amerykańskim domu jak z filmów.
Rzeczywistość: serce skacze Ci przed ich poznaniem. Jesteś w takim stresie, że nawet nie wiesz jak by się tu z nimi przywitać. Dzieci są tak zawstydzone, że pewnie nawet nie będą chciały się na Ciebie spojrzeć, a rodzice będą Ci zadawać milion pytań. Nie w takim tempie i nie używając takiego prostego słownictwa jak na szkoleniu. Wchodzisz do domu, widzisz swój pokój. A kiedy chcesz gdzieś iść gubisz się w labiryncie korytarzy i przy takiej ilości drzwi i wszelkich pomieszczeń. Następnego dnia rano masz po prostu wstać, iść do kuchni i otworzyć cudzą lodówkę i udawać, że nie czujesz się skrępowana. Później zaczyna się praca. W większości przypadków jak wszyscy wiedzą dziewczyny ściemniają jeśli chodzi o referencje. Hohoooo, ale się zdziwicie na miejscu. Ja się zdziwiłam, mimo, że skończyłam studia pedagogiczne, miałam milion praktyk, wolontariatów, zajmowałam się dziećmi znajomych czy w rodzinie. I zgadnijcie co?! Okazało się, że moje doświadczenie jest niczym przy opiece nad amerykańskimi dziećmi. Choćby nie wiem jak dzieci wydawałyby wam się cudowne - nie są takie. Rodzice też ściemniają au pairkom. W dodatku dzieci są tu wychowywane inaczej niż w Polsce. Miałam styczność z dziećmi z różnych rodzin. Od bogatych i rozpieszczonych po trudne, biedne i patologiczne. Dzieci w Ameryce są trudniejsze i bardziej rozpieszczone niż można sobie to wyobrazić. Na nic wasze trudy wprowadzenia dyscypliny. Bo kiedy tylko rodzice pojawią się na horyzoncie, dzieci dostaną co tylko zechcą. Bez względu na to czy były grzeczne.

NAUKA JĘZYKA:
Myślisz: super, nauczę się języka.
Rzeczywistość: Nadal będziesz używać połowę dnia języka polskiego, bo pewnie znajdziesz znajomą au pair z Polski, będziesz rozmawiać z rodziną i znajomymi na skajpie, będziesz myśleć po polsku i przeglądać fejsbuka, gdzie większość dodaje polskie posty, będziesz przeglądać polskie strony, tak jak do tej pory. I dopóki nie zaczniesz się otaczać tylko anglojęzycznymi osobami, Twoja znajomość angielskiego się nie poprawi.

PIENIĄDZE:
Myślisz: 200$? Nieźle, przecież nie płacę za mieszkanie ani za jedzenie. Kupię tyyyyyle rzeczy, zwiedzę tyyyyyyyle miejsc, przywiozę tyyyyyyle prezentów.
Rzeczywistość: po przyjeździe wpadniesz w szał zakupowy. Będziesz kupować wszystko tłumacząc sobie, że przecież stać Cię. I w końcu zorientujesz się, że wczoraj dostałaś wypłatę, a już jesteś spłukana. I zjadłaś cały chleb, jesteś jedyną osobą w rodzinie, która je chleb, a hości robią zakupy tylko raz w tygodniu. Następne zakupy dopiero za 5 dni. Nie stać Cię nawet na chleb. Ale nieważne, przecież masz nowe dwie sukienki, dwie torebki, bluzę, sweterek, koszulę, skarpetki, dresy, naszyjnik i kosmetyki. Głoduj jak Ci się zachciało zakupów. Oh, i nową lokówkę!

HOMESICK:
Myślisz: Przecież jest skajp. Jestem dorosła. Dam sobie radę.
Rzeczywistość: Będziesz tęsknić czy tego chcesz czy nie. Albo za rodziną, albo za przyjaciółmi, albo za psem, albo chociażby za znanymi Ci miejscami, czy potrawami. Dasz sobie radę, bo przecież na pewno przeszłaś już przez trudniejsze rozstania w życiu. Ale tak czy inaczej najprawdopodobniej dopadnie Cię tęsknota. Szczególnie kiedy dzieci będą krzyczeć, kopać, urządzać ataki histerii, a Ty będziesz z nimi sama zastanawiając się po cholerę wpakowałaś się w to gówno.

ZNAJOMI:
Myślisz: poznam wspaniałe osoby z różnych zakątków świata. Będziemy razem zwiedzać, imprezować i świetnie się bawić. A znajomi z Polski umrą z zazdrości.
Rzeczywistość: Będziesz otoczona przez niemki poniżej 21 roku życia. Serio. A od znajomych z Polski będziesz codziennie dostawać prośby o kupienie im czegoś i wysłanie, lub przywiezienie. Czasem nawet zaoferują pieniądze za rzecz, którą chcą :D

SAMODZIELNOŚĆ:
Myślisz: Usamodzielnie się, będę niezależną kobietą niczym Carrie Bradshaw.
Rzeczywistość: W weekend hości będą Cię pytać o Twoje plany. Za każdym razem kiedy będziesz wracać do domu, oni będą pytać czy się dobrze bawiłaś i gdzie byłaś. Wracając w nocy będziesz szła na palcach, żeby nikogo nie obudzić, żeby tylko nie widzieli o której godzinie wracasz. Brzmi jak powrót do przeszłości? Tak jest, znowu poczujesz się jak nastolatka pod czyjąś kontrolą.

            A po roku (lub więcej) będziesz znowu musiała pożegnać przyjaciół, rodzinę i wrócić do poprzedniego życia, żeby znowu na nowo musieć się przystosować do innego miejsca. I być może proces adaptacji będzie trudniejszy niż Ci się wydaje.


            Tak wyglądają moje przemyślenia na temat programu au pair, który przecież wygląda tak pięknie i idealnie na broszurkach, na stronie internetowej agencji, na blogach innych dziewczyn, a po przyjeździe okazuje się czymś 100 razy gorszym niż wydawało nam się przed wyjazdem. Mam tylko jedną wskazówkę dla przyszłych au pair: bądźcie wybredne, wybierzcie naprawdę PERFECT match, nie decydujcie się na jakąś rodzinę tylko dlatego, że wydają się spoko, a wy chcecie jak najszybciej wyjechać i nie chcecie się narażać agencji, że zaczną was pospieszać. Spędzicie tu rok! Nawet nie wiecie jak wiele dziewczyn z mojej okolicy jest teraz w rematchu tylko dlatego, że zbyt pospiesznie wybrały rodzinę. Ja byłam wybredna i nie żałuję ani trochę tego na jaką rodzinę trafiłam. Nie każdy ma takie szczęście.

             Ale zgadnijcie co? Jestem od ponad miesiąca w Stanach i w nowej rodzinie i pod koniec dnia sącząc wino myślę sobie, że mieszkanie w Nowym Jorku to spełnienie moich marzeń. Ani przez chwilę nie żałuję decyzji o wyjeździe, nawet jeśli dzieci denerwują mnie do granic możliwości. Dlaczego? Bo mieszkam w NYC! Bo mam ogromne łóżko, bo mam własne piętro, własną łazienkę, ogromne wsparcie od hostów i moich bliskich w Polsce, widzę najpiękniejsze miejsca, które do tej pory oglądałam na filmach i serialach, bo poznaję cudownych ludzi, bo mieszkam w pięknej okolicy, mam własne auto, mam najnowszego iPhona, stać mnie na mnóstwo nowych ciuchów i kosmetyków, zwiedzam miejsca o których do tej pory mogłam tylko marzyć, próbuję nowych rzeczy, przekraczam własne bariery i kreuję wspomnienia, które zostaną w mojej głowie do końca życia. I choćbym miała nie wiem jak zły dzień, wiem że podjęłam dobrą decyzję.

wtorek, 11 listopada 2014

Jestem w NY!!

            Od poniedziałku jestem w NY, ale chyba nadal to do mnie nie dociera :D Ale po kolei: Ostatnie dni przed wyjazdem spędziłam bardzo intensywnie żegnając się ze wszystkimi. Strasznie mnie denerwował fakt, że wszyscy wokół przeżywają mój wyjazd, a ja nie czułam dosłownie nic. Nawet w dzień wylotu. Do Warszawy na lotnisko wyruszyłam o 9 razem z siostrą, mamą i mężem kuzynki. Dopiero pół godziny przed dotarciem do celu w mojej głowie zaczęły się kotłować myśli, że źle zrobiłam, że chcę zmienić zdanie i zawrócić do domu. Na lotnisku po chwili spotkałam pozostałe 3 dziewczyny, które miały ze mną lecieć. Jeszcze jedna - Ana z Chorwacji - miała pojawić się później, bo leciała od siebie z przesiadką w Polsce. Odprawiłyśmy się wszystkie razem, żeby siedzieć obok siebie. Sam lot przebiegł niby podobno bezproblemowo. Ale był to mój pierwszy w życiu lot samolotem, więc jak dla mnie to były turbulencje takie, że myślałam, że umrę, choć podobno wcale tak nie było.



                Do hotelu dotarłam nieco przed północą. Oczywiście musiałam mieć pecha. Moje współlokatorki postanowiły wspaniałomyślnie zablokować drzwi i nie mogłam wejść do pokoju. Musiałam z powrotem lecieć do recepcji, żeby mi pomogli. Niestety kiedy weszłam do pokoju zobaczyłam, że wolna jest tylko dostawka, ale mogłam się tego spodziewać. Później zostało mi tylko czekanie całe wieki na bagaże, później prysznic i sen.

               Szkolenie miałam z Jody - nieco starszą kobitką, która chyba minęła się z powołaniem i powinna zostać aktorką komediową. Starała się przeprowadzić to cholernie nudne szkolenie w najmniej przykry dla nas sposób. Jednak najlepszą częścią szkolenia i tak były przerwy, w których zaprzyjaźniałam się z Aną na zewnątrz budynku :D Najgorszą częścią były moje współlokatorki i wszystkie niemki na szkoleniu, które nie przestawały gadać po niemiecku...

              Szkolenie umiliło mi jeszcze kilka innych niespodzianek od hostów. Dostałam od nich w prezencie wycieczkę do NYC, kartę telefoniczną za $20 (ponad 100 minut, które mogłam wykorzystać na połączenia z Polską) i bukiet pięknych kwiatów.

               Wycieczka do NYC nie urwała mi czterech liter. Ale mimo to fajnie było zobaczyć wszystko o czym tak długo marzyłam. Chociaż lekko się zawiodłam. Times Square jest naprawdę małe. Wszystko może i jest nowojorskie, ale tak naprawdę jest totalnie zwyczajne. Nie zachłysnęłam się tym widokiem tak jak to robię za każdym razem, kiedy widzę moje kochane polskie morze. To spore zaskoczenie, bo marzyłam o zobaczeniu NYC od wielu lat. Miałam wręcz obsesję na tym punkcie. A szału nie ma :P Może w sobotę uda mi się pojechać znowu jeśli znajdę kompana do zwiedzania i tym razem zakocham się w tym mieście :)

             W środę z Polkami wybrałyśmy się na stację benzynową zaraz obok hotelu, żeby zakupić alkohol i spędzić ostatni wspólny wieczór w nieco przyjemniejszy sposób :D Najtrudniejszy był czwartek. Nie dość, że ledwo pożegnałam się z rodziną i znajomymi, to jeszcze musiałam się pożegnać z osobami, które naprawdę polubiłam i z którymi spędziłam super czas. Na dodatek miałam poznać osobiście ludzi, z którymi spędzę następny rok. Byłam jedną z niewielu osób, które zostały w hotelu do samego końca, bo hości mieli po mnie przyjechać. Rodzice powitali mnie bardzo ciepło, natomiast dzieci nie chciały nawet na mnie spojrzeć :D

              I tak oto przyjechałam do Pelham. Mieszkam w pięknej okolicy, w pięknym domu z rodziną, która naprawdę stara się zrobić wszystko, żebym czuła się tu dobrze. Praca dopiero mi się zacznie na dobre jutro. Do tej pory albo dzieci nie miały szkoły, albo hości byli w domu. Albo jedno i drugie :P

              Post strasznie bez ładu i składu przez to, że tyle z tym zwlekałam. Trochę z braku czasu, trochę z braku chęci. Ale wiem, że im dłużej bym zwlekała, tym trudniej by było cokolwiek napisać :P dlatego daję znać, że żyję i idę zaraz spać. Pozdrawiam z NY! :)

czwartek, 30 października 2014

Prezenty dla Host Family

            Zanim przejdę do tego, czego się wszyscy spodziewają (podpowiem, że mam na myśli prezenty), pochwalę się tym jak cudownie uporałam się z jedną z formalności przedwyjazdowych. Jeśli wyjeżdżamy z APIA mamy przed wylotem do zrobienia listę rzeczy. Między innymi widnieje tam pre-departure online training. Ma on nam pomóc w lepszym poznaniu rodziny i słownictwa. O ile część ze słownictwem (forma quizu, nawet można mieć z tego frajdę) była łatwa i przyjemna, to już inaczej było z częścią pisemną o rodzinie. Odkładałam to w nieskończoność, aż dzisiaj postanowiłam się za to zabrać. Studia skończyłam zaledwie 4 miesiące temu, więc jeszcze kombinatorstwo zostało mi we krwi. Zastanawiając się co by tu zrobić, żeby się nie narobić, wpisałam wszędzie kropki. Tym oto pięknym sposobem zniknął mi punkt pre-departure online training z listy TO DO. Teraz zostało mi tylko zastanawiać się czy ktoś to czyta :D


             Najwyższy jednak czas przejść do konkretów. Mianowicie do zapowiedzianych prezentów. Wyjazd jest mimo wszystko kosztowną sprawą, więc nie ma co przesadzać z kosztem prezentów, ale warto jednak przybyć z czymś symbolicznym, co miejmy nadzieję wywoła uśmiechy na twarzach nowych współlokatorów. Ja większość prezentów kupiłam w Krakowie przy okazji wizyty w konsulacie.

Dla Hosta oczywiście polski alkohol. Żubrówka - dorwałam jakąś limitowaną edycję w nieco ładniejszej butelce :)




 Dla Hostów książka ze stówką najlepszych polskich przepisów w języku angielskim. Czuję, że ja też z niej będę korzystać w najbliższym roku :) Oprócz tego coś w stylu informatora po angielsku o mieście, z którego pochodzę.

 Dla chłopca koszulka. Niestety trochę przypał, bo przez emocje z konsulatu pomyliłam wiek dzieci i postarzałam je o 2 lata. Koszulka za duża, nie wiem co ja miałam wtedy w głowie...

 Dla dziewczynki lalka w jakimś chyba super regionalnym stroju.


 Dla obu dzieciaczków karty do gry w Piotrusia. Podobno uwielbiają tę grę, a mnie udało się dorwać karty z rysunkami polskich miast.

No i dla Hostki wisiorek z bursztynem na łańcuszku.

           Oprócz tego planuję dokupić jeszcze ptasie mleczko i jakieś prince polo. Mam nadzieję, że prezenty chociaż trochę im się spodobają :)

wtorek, 28 października 2014

It's the final countdown! Mniej niż tydzień!!

           Dobra, chyba powoli zaczyna do mnie docierać w co się wpakowałam. Powróciły motylki, które latają mi w brzuchu i obwieszczają, że oszalałam, bo zamieniam swoje stabilne życie na rollercoaster w innym kraju, na innym kontynencie, w nowym domu, w nowej rodzinie, wśród właściwie totalnie obcych ludzi.

             Walizka w połowie spakowana. Jeszcze tylko buty, kurtki, prezenty i kosmetyki. Myślałam, że będzie trudniej, ale okazuje się, że chyba nawet nie będę musiała z niczego rezygnować, więc jest dobrze. Dostałam też w końcu szczegóły lotu, które nieco mnie uspokoiły. LOT JEST BEZPOŚREDNI #tylewygrać. Z Warszawy wylatuję LOTem o 16:45, a w NYC melduję się na lotnisku JFK o 20:25 czasu lokalnego. Razem ze mną lecą 3 Polki i jedna Chorwatka. Na szczęście już znalazłyśmy się na fejsie i mamy ze sobą stały kontakt :)

             Wczoraj mailowałam z rodziną. Po ponad dwóch tygodniach ciszy. Cieszę się, że są konkretni, nie mailujemy co chwilę pisząc pierdoły, tylko komunikujemy się konkretnie co mi bardzo odpowiada. Zawsze szybko odpisują, ciągle powtarzają, że jeśli nawet najgłupsze pytanie przyjdzie mi do głowy, to mam się nie krępować, tylko pytać. Dowiedziałam się, że po szkoleniu Host odbierze mnie w czwartek o 5 PM. Do Pelham mamy z hotelu około 30 minut jazdy. W domu czekać będzie na mnie Hostka z dziećmi. To urocze, dzieci podobno ciągle o mnie pytają. A hości remontują moje piętro i robią wszystko, żebym czuła się tam dobrze. W piątek Hostka bierze wolne i spędzi ze mną cały dzień żeby móc pokazać mi szkołę, miasto, wszystkie najważniejsze miejsca i żebym nie została sama ze wszystkim już na początku :P Muszę przyznać, że liczyłam na to, że tak zrobią, ale mimo to bardzo się ucieszyłam z tego, miło z ich strony.

            Czyli wszystko jest spoko! Nawet lepiej niż spoko. :) Na dniach odezwę się, żeby pokazać prezenty dla rodzinki. Pozdrawiam gorąco!

niedziela, 19 października 2014

Dwa tygodnie! / Przygotowania

            Niesamowite, że już tylko 2 tygodnie. Z jednej strony czas mija mi niesamowicie szybko, ale z drugiej strony wyjazd nadal wydaje mi się odległy. Zaczęłam nawet żałować, że nie zdecydowałam się jednak na wylot 20.10. Myślałam, że się nie wyrobię, ale wystarczyłoby się trochę spiąć i bym dała radę na spokojnie. No ale cóż, mam okazję wykorzystać dodatkowe dwa tygodnie i zamierzam zrobić to najlepiej jak się da :) U mnie dużo się dzieje, dużo zmian i u mnie i w moim otoczeniu, chyba aż ciężko mi za tym nadążyć. Jak coś się dzieje, to już wszystko na raz :D

             Co poza tym? Walizka kupiona, już przyszła do mnie. Tak samo jak paszport z wizą (Boże, poza przesyłką, to i sam kurier mógłby u mnie zostać, chętnie bym go przygarnęła :D <3). W konsulacie byłam w piątek, a kurier przyjechał do mnie już w środę, więc wszystko poszło sprawnie. Najbardziej jednak cieszy mnie, że w końcu udało mi się znaleźć jakąś Polkę z APIA, która leci w tym samym dniu co ja. Mało tego, okazało się, że jesteśmy z tego samego miasta :D więc bardzo się cieszę, że na lotnisku nie będę sama. Mniej jednak cieszy mnie to, że ona też nigdy nie leciała samolotem, więc obie jak sieroty będziemy zagubione hahah :D

             W tym tygodniu w końcu dostanę informacje o locie. Mam tylko nadzieję, że bez przesiadek. BŁAGAM! W przeciwnym razie może się okazać, że jak Kevin pomylę samoloty, ale nie będę Asią samą w Nowym Jorku, tylko może Asią samą w Nigerii czy innymchujwieczym. A tego byśmy nie chcieli ;>

sobota, 11 października 2014

Wiza przyznana!!!!!!

           Odkąd mam PM muszę przyznać, że żyję tak intensywnie, jak już dawno nie żyłam. Korzystam z pozostałego czasu najlepiej jak tylko się da. Wczoraj był jeden z tych pięknych dni. Wybrałam się do Krakowa do konsulatu. Miałam spotkanie wyznaczone na 10:30, ale właściwie pojawiłam się tam około 9. Zobaczyłam kartkę z informacją, że osoby ubiegające się o wizę mają zgłosić się do pracownika konsulatu po drugiej stronie ulicy. Zerknęłam na przeciwko i nie znalazłam absolutnie nikogo, kto mógłby wyglądać na osobę, której szukam. Okazało się jednak, że zaraz ktoś przyjdzie. Po chwili przyszedł, poprosił mnie o potwierdzenie złożenia wniosku i o paszport. Sprawdził i dał mi numerek. Następnie zajął się innymi osobami, które jednak miały problemy, bo coś nie tak ze zdjęciem, bo nie ma ich umówionych na spotkanie (pewnej starszej pani pomyliły się daty - zjawiła się miesiąc po czasie...), gość latał w tą i spowrotem, sprawdzał coś i dopiero po pół godzinie zwrócił na mnie uwagę i powiedział ,,Ale Pani może już wejść! Wszyscy na Panią czekają!". Tak więc spaliłam buraka i weszłam do środka, od razu gość w garniturze wyszedł po mnie i pokierował gdzie mam iść. Następnie odciski palców, kartka z prawami i odebranie numerka. Poszłam do poczekalni, patrzę na numerek - 7. Ilość osób oczekujących - 1. A ja szok, ledwo zerknęłam w kartkę z moimi prawami w USA, a tu już wyświetliła się moja kolej. Pan konsul od razu zaczął od ,,Good morning'' więc nawet nie łudziłam się, że choć słowo zamienię z nim po Polsku :P jednak mówił bardzo wyraźnie, z pięknym akcentem, nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem go. W sumie nawet nie zdążyłam się zacząć stresować, więc i bezproblemowo odpowiadałam na wszystkie pytania. O co pytał?

-Po co lecę do Stanów?
-Czy mam jakieś doświadczenie z dziećmi?
-Czy już wiem gdzie będę mieszkać?
-Czy byłam kiedyś za granicą?
-Czy mam jakieś pytania co do praw, które dostałam do przeczytania?

I chyba tyle tylko. Odpowiadałam krótko, rzeczowo. Po może dwóch minutach powiedział, że wiza jest przyznana, mam czekać kilka dni aż mi ją przyślą i bawić się świetnie. Ja w szoku, pytam ,,już?? Tak szybko??". Gość zaczął się śmiać i powiedział, że jak chcę to możemy jeszcze pogadać :D ja na to ,,I'm not sure....". On znowu w śmiech :D zapytał jeszcze ile dzieci będę miała pod opieką, powiedział, że Pelham jest przecudowne, mieszka tam wielu bogatych ludzi i że koniecznie muszę spróbować w Stanach pizzy i bajgli. Dodał, że na pewno mi się tam spodoba. I tyle. Łącznie w konsulacie spędziłam może ze 20 minut, wszystko poszło bezproblemowo. Dlatego nie ma się co przejmować! :)


          Problemy pojawiły się dopiero przy powrocie, bo było tyyyyylu ludzi, że nie załapałam się na żaden pks do domu i musiałam jechać przez Katowice. Ale warto było się przemęczyć :)

          Cóż poza tym? Jutro odbieram międzynarodowe prawo jazdy, uzupełniłam brakujące szczepienia, kupiłam większość prezentów dla Host Family i poszłam do dentysty. Okazało się, że każda z moich ósemek rośnie w inną stronę i wszystkie są do wyrwania, bo inaczej mogę dostać szczękościsku o_O Jednak wykupię tylko antybiotyki i zabiorę je do Stanów, bo nie mam zamiaru chodzić obolała, posiniaczona i bezzębna przez resztę czasu w Polsce :P Inaczej zaplanowałam sobie ten czas :D

czwartek, 2 października 2014

Czy jesteś terrorystą? Czyli wypełnianie wniosku DS-160

           Tak bardzo martwiłam się, że nie przychodzą mi papiery z agencji. W końcu przyszło awizo. Pod inny adres, brak słów ;] W kopercie formatu A4 znalazłam więcej niż bym się spodziewała. Oczywiście wszystko po angielsku. Muszę się przyznać, że jestem osobą, która uwielbia czytać książki, moje półki się pod nimi uginają. Ba, w ciągu kilku lat kupiłam ich tyle, że mam ich więcej niż sukienek i butów łącznie (wierzcie lub nie, ale to oznacza wchujbardzodużo). Jednocześnie jestem jednak osobą, która nie lubi czytać tego co powinna. Już w gimnazjum pochłaniałam tygodniowo około 5 książek, w tym ani jednej lektury. Zatem wszelkie papiery tylko przejrzałam na szybko, może jeszcze się zmuszę do dokładnego przeczytania (warto?). W końcu zakasałam rękawy i zabrałam się za wypełnianie wniosku DS-160.

           
           O dziwo okazało się, że nie jest to aż tak trudne jak mi się wydawało i o dziwo instrukcja dołączona od agencji jest naprawdę bardzo pomocna. Dodatkowo wspierałam się wskazówkami zawartymi na tej stronie. Niektóre pytania sprawiały, że grawitacja jakby działała mocniej i opadały mi ręce. We wniosku pytają nas czy lecimy do USA, żeby zaangażować się w nierząd, czy chcemy prać brudne pieniądze, czy handlujemy ludźmi, czy jesteśmy terrorystami i tym podobne. Polecam zaznaczyć NIE, bo inaczej może być problem :D Mam tylko jeszcze jedną radę dla osób, które dopiero będą wypełniały to. Zapiszcie sobie ID wypełnianego wniosku, SERIO. Ja wypełniałam wszystko około godziny i zatrzymałam się w jednym pytaniu, na które szukałam podpowiedzi w googlach. Niestety, w tym czasie sesja zdążyła wygasnąć i wszystko przepadło, musiałam zacząć od początku, ale to już był pikuś. Jednak żeby zapisać się na spotkanie wizowe musimy załączyć zdjęcie, którego jeszcze nie zrobiłam, więc jeszcze nie mam wyznaczonej daty. A gdyby ktoś potrzebował pomocy z wypełnianiem, to chętnie pomogę :)

           Dzisiaj zakończyłam wolontariat i złapała mnie depresja :P okazało się, że jednak łatwo mnie zastąpić i szybko znalazły się panie na moje miejsce. Będzie mi brakowało odprowadzania dzieci na basen. A jeszcze bardziej będzie mi brakowało ratowników, instruktorów i nauczycieli WFu. Baaaardzo  </3
Poza tym ogarnęłam dziś w końcu zaświadczenie o niekaralności, miałam też ogarnąć szczepienie na świnkę, ale przychodnia ma jakąś awarię, więc to do załatwienia w poniedziałek. To normalne, że nie byłam nigdy szczepiona na świnkę i muszę to uzupełnić? :D zawsze muszę mieć jakieś problemy :D

czwartek, 25 września 2014

Moja LCC jest... facetem!

          Czas od PM mija jak szalony, dziś dopiero udało mi się wygospodarować dla samej siebie wolny wieczór na regenerację. Jak tak dalej pójdzie, to do Stanów polecę bez wątroby, bo przez to co jej funduję ostatnio pod pretekstem pożegnań ze znajomymi, nie zdziwię się, jeśli się zbuntuje i ucieknie czy coś. Okazuje się, że wszyscy wokół mnie przeżywają ten wyjazd bardziej ode mnie. I już sama nie wiem, czy to wszystko do mnie nie dociera, czy raczej po prostu byłam na to przygotowana tak długo, że już swoje się naprzeżywałam.

          Dostałam kilka maili od mojej LCC. Najpierw informacje, że to ona będzie się mną zajmowała, że wpadnie zaraz po moim przylocie zobaczyć jak się czuje, że chętnie odpowie na moje pytania. Dziś zostałam zasypana mailami dotyczącymi najbliższych clusterów. W tym jeden jeszcze przed moim przylotem (brawo za ogarnięcie). Już widzę, że to nie będzie coś co wywoła u mnie ekscytację. $49 na Radio City Christmas Spectacular? Średnio mam ochotę wydać ćwierć tygodniówki na coś, na co pewnie z własnej woli bym nie poszła. Jaka szkoda, że bilety zaklepuje się wcześniej i trzeba je opłacić do 13 października :) ups, chyba nie pójdę.

            Dopiero po jakimś czasie zauważyłam imię i nazwisko mojej LCC. No cóż, okazało się, że kobieta, z którą piszę jest mężczyzną o_O Taka niespodzianka.

            Co poza tym? Mój mały W miał w weekend urodziny :) dostałam zdjęcia z imprezy, niesamowite. W najbliższy weekend mieliśmy umówić się na skype, ale rodzinka śmiga na wesele, więc czeka nas rozmowa w tygodniu albo w ich 'skoroświt' albo w moje 'wśrodkunocy'. Tak czy inaczej, nadal wydają się cudowni!

niedziela, 21 września 2014

Proces szukania rodziny (APIA) podsumowanie

            Oczywiście proces szukania rodziny u każdej au pair przebiega zupełnie inaczej. Czasem rodziny pojawiają się na profilu codziennie, czasem trzeba na to czekać nawet tygodniami. Podobnie jest ze znalezieniem PM. Niektóre osoby decydują się na pierwszą rodzinę na profilu, z którą rozmawiały, a niektóre dopiero na trzydziestą. Każdy przypadek jest inny, ciężko jest też powiedzieć co tak właściwie decyduje o dużym zainteresowaniu ze strony rodzin. Sama przez długi czas zastanawiałam się czym sobie zasłużyłam na możliwość wybierania spośród wielu. W tym wpisie przybliżę jak to wyglądało w moim przypadku.

Dzień 1. Otwarcie profilu (29.08)

Dzień 10. Match #1 i #2

Dzień 11. Match #3 i #4

Dzień 12. Match #5 i #6

Dzień 13. Match #7, #8 i #9

Dzień 14. Nieoficjalny match #10

Dzień 15. Match #11 (Był to pierwszy dzień, kiedy w moim profilu było zaznaczone, że jednak chcę dzieci od 2 roku życia)

Dzień 19. Match #12 i #13

Dzień 20. Match #14 (PM)

           Z rodzinami 1-10 pisałam tylko maile, szybko odmawiałam, bo mieli za małe dzieci, zatem tak naprawdę wybierałam tylko pomiędzy 4 rodzinami.

ILOŚĆ DZIECI
1 dziecko - 1 raz
2 dzieci - 4 razy
3 dzieci - 2 razy
4 dzieci - 7 razy


STANY
Waszyngton (x2), Pennsylvania, Connecticut, New Jersey, Północna Karolina, Georgia, Virginia (x2), Nowy York (x3), Teksas i Massachusetts.


            Dlaczego zdecydowałam się akurat na tę, a nie inną rodzinę? Bo odpowiada mi w nich właściwie wszystko, mają to, czego szukałam. Mam tylko nadzieję, że nie będę żałowała swojej decyzji. Jak na tą chwilę właściwie wiem, że nie będę żałowała wyboru rodziny. Najwyżej mogę pożałować decyzji o wyjeździe samym w sobie :P Ale niczym Poświatowska potrafię bardzo ładnie tęsknić. Jestem człowiekiem, który ma rozsianych po całej Polsce znajomych, wielu z nich mogę określić jako bardzo bliskie mi istoty, parę z nich (a właściwie paru) było wyjątkowo bliskie mojemu sercu i choć każdego dnia umierałam z tęsknoty i świadomości, że nie mogą być blisko, to teraz doceniam ten trening tęsknienia na odległość. Już niedługo będzie praktykowany w zaawansowanym stopniu.

sobota, 20 września 2014

Ale że to już? -PERFECT MATCH-

            Szalone dni za mną. Wczoraj zaliczyłam skype z rodzinką #12 i #14. Z rodzinką numer 12 gadało się super, dużo dowiedziałam się nowego od nich a w międzyczasie nauczyłam ich mówić 'Łódź' po polsku, co wbrew pozorom nie było ani trochę łatwe. Podeszłam jednak do tej rozmowy całkowicie nijako. Powodem była rodzinka numer 14. Od początku wiedziałam, że to ich właśnie chcę wybrać. Stres zjadał mnie od środka, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo są cudowni, bardzo cierpliwi kiedy coś tłumaczę i brakuje mi słowa, roześmiani, po prostu wspaniali. Wiedziałam jednak, że są w kontakcie również z innymi dziewczynami. Dlatego też powiedziałam, że zależy mi na tym, żeby wybrali mnie, bo podoba mi się ich essay, zdjęcie, wiek dzieci, lokalizacja, po prostu wszystko! Na zakończenie powiedzieli tylko, że jak coś, to będziemy w kontakcie. Dlatego całkowicie zaskoczyli mnie, kiedy mniej niż 3 godziny później napisali ,,Joanna - we both feel very comfortable with you and wanted to know if you'd like to match with us?". Oszalałam ze szczęścia, przez długi czas nie potrafiłam im odpisać, bo wyleciały mi wszelkie zwroty po angielsku, jakie znałam, nie mogłam ani słowa napisać.
  
              Chwilę później uczciłam to lampką wina z rodziną. I dopiero zaczęło do mnie wszystko docierać. Napisali też, że chcieliby mnie już na 20.10. Akurat wczoraj mijał ostatni termin, żeby się załapać na tę datę. Mam jednak zbyt wiele zobowiązań tu na miejscu i udało mi się dogadać z rodzinką, że przylecę 2 tygodnie później.

              Jakieś szczegóły o rodzince? Mają cudowne dzieci, które wyglądają jak blond aniołki. Są bardzo wyrozumiali, chcą żebym jak najwięcej skorzystała na tym wyjeździe. Mogę korzystać z auta kiedy chcę, mogę wracać do domu kiedy chcę, mogę jeść co chcę, robić co chcę. Mają tylko dwie zasady, których muszę przestrzegać. Mianowicie mam nie prowadzić auta po alkoholu i nie rzucać się z dziećmi balonami z wodą w domu. Myślę, że dam radę się zastosować do tego :D

             Zatem trzeciego listopada zmieniam swój adres na Pelham w NY i zmienię swoje życie o 180 stopni. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Dziękuję za wszystkie trzymane kciuki, naprawdę pomogły! :)

środa, 17 września 2014

Fajerwerki? Match #14

            Kiedy wydaje Ci się, że żaden aspekt Twojego życia nie jest dla Ciebie szczęśliwy, to prędzej czy później choć w jednym musi się wydarzyć coś wspaniałego. I tak oto po rodzince #14 wydaje mi się, że moje życie jest idealne, kocham wszystko co mnie otacza i cytując znanego większości rapera Sokoła chce się krzyczeć ,,JESTEM TAK ZAJARANA ŻYCIEM, ŻE NIE UWIERZYCIE!''.

MATCH #14
Pelham w NY
dziewczynka 5 lat
chłopiec 7 lat

           Jeśli wczoraj czułam motylki w brzuchu przez rodzinkę #13, to nie wiem jak określić to, co czuję teraz. Prawdziwe fajerwerki! Host Parents pracują w finansach w NYC, więc codziennie od 7:30 A.M. do 6:30 P.M. au pair jest zdana sama na siebie. Dzieci od 8:20 A.M. do 3 P.M. są poza domem, często mają zajęcia pozalekcyjne. Mam 30 min pociągiem do NYC. TAK! Cała rodzina wygląda na zdjęciu idealnie, wręcz jak z reklamy płatków śniadaniowych. Uwielbiają podróże. Chcą, żeby au pair korzystała ile się da z tego co oferuje NYC, żeby zobaczyła Stany, została częścią rodziny, poznawała inne au pair w okolicy, zawierała przyjaźnie na całe życie i gromadziła wspomnienia na równie długo. Dostałam od nich maila, chcą pogadać na Skypie, umówiliśmy się na piątek na 12:30. O 14 mam skype z rodzinką żydowską, o której już ostatnio wspominałam.

           Boję się tylko, że stres mnie zje. Naprawdę zależy mi na tej rodzinie. Jak na żadnej innej. Serce od kilku godzin bije tak mocno, że nie potrafię zapomnieć jak bardzo jestem podekscytowana faktem, że mam szansę do nich pojechać. Jestem na nich tak nastawiona, że nawet nie wyobrażam sobie, że coś może pójść nie tak. Błagam, oby to był PM!!!!

wtorek, 16 września 2014

Match #13

           Pojawiły się pierwsze motyle w brzuchu na widok nowej rodziny na profilu. W końcu!


MATCH #13
Briarcliff Manor w NY
dziewczynka 3 latka
chłopiec 5 lat
kot


           Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaak blisko NYC o którego zobaczeniu marzę od wieeeeeeeeeeelu lat. Kot! Taaaaaaaaaaaaak bardzo kocham koty! I uwaga..........! Na tym kończą się fajerwerki jak na ten moment :D wiek dzieci nie urywa mi żadnej części ciała. A na profilu rodzina nie ma ani essayu ani zdjęć :P poczekam trochę czy napiszą coś, jak nie to ja zrobię pierwszy raz pierwszy krok. Najpierw co 5 minut będę sprawdzała maila. I spam. Dzięki przeglądaniu spamu przynajmniej nie muszę się martwić o zmarszczki, łysienie czy małego penisa albo o problemy z erekcją - tyle dostaję na ten temat maili, że spokojna moja rozczochrana (nie łysiejąca!) głowa :P

Match #12

            Myślałam, że po odrzuceniu rodzinki z Teksasu i wcześniejszych dziesięciu, karma spłatami figla i nie doczekam się ruchu na profilu przez przynajmniej miesiąc. Ale karma wyjątkowo dla odmiany postanowiła być dla mnie wyjątkowo łaskawa i dzisiaj podrzuciła mi na profil nową rodzinkę.

MATCH #12
Sharon w Massachusetts
Chłopcy: 7 i 16
Dziewczyny: 11 i 15
Pies

            Rodzina żydowska, napisali, że uwielbiają obchodzić święta i ogólnie są koszerni. Mieszkają w 3-piętrowym domku. Pokój au pair znajduje się na 3 piętrze, razem z łazienką (niemalże wyłącznie przeznaczoną dla au pair), bawialnią i pokojem gościnnym. W wakacje rodzina przenosi się do Palmer (również w MA). Opis i essay totalnie do mnie nie przemówiły, pozostawiły raczej nijakie wrażenia. Natomiast na zdjęciach prezentują się bardzo sympatycznie. Szczególnie najstarszy syn, który przypomina mi 3 lata młodszego ode mnie chłopaka, z którym kiedyś romansowałam :D (Boże, może nie powinnam o tym pisać?!).

            Właśnie dostałam od nich maila. Ten już spodobał mi się bardziej niż ich essay. Widać, że to nie jest coś, co na zasadzie kopiuj-wklej wysyłają do wszystkich, bo wspomnieli o rzeczach, o których mówię w filmiku, o tym, że lubię sport i o stowarzyszeniu, którego jestem członkiem. Miło. Zaproponowali 3 daty do wyboru, kiedy mogłabym się z nimi umówić na skype. Oczywiście przez wolontariat aż 2 mi nie pasują, więc szykuje się rozmowa w piątek. Jestem ciekawa jakie wrażenia będę miała po rozmowie z nimi.

             Oprócz tego jestem w ciągłym kontakcie mailowym i telefonicznym z Allison z agencji, która obiecała, że roześle mój profil kolejnym rodzinom.

niedziela, 14 września 2014

1st skype z rodzinką #11

           To, że jestem niezdecydowaną osobą wiedziałam od zawsze. Ale dopiero teraz dotarło do mnie, że to będzie cecha, która okaże się prawdziwą udręką podczas wybierania rodziny. Do rozmowy z Teksasem podeszłam na lajcie, nie stresowałam się, bo wcale przez chwilę nie czułam motylków, że to może być PM. Chwilę przed rozmową dostałam na maila umowę, którą zawsze zawierają z au pair, ze szczegółowymi obowiązkami, zasadami i wszystkim o co chciałam zapytać podczas rozmowy. Chwilę po umówionej godzinie usłyszałam połączenie. Najpierw poznałam HM, później dzieci. Każdy mógł zadać mi pytanie. Dzieci sprawiły wrażenie naprawdę grzecznych i ułożonych, nie sprawiających problemów. Później HM przeszła się z laptopem po całym domu, pokazała większość pomieszczeń (mają ich 19!), zobaczyłam pokój, garderobę i łazienkę au pair, basen, a w międzyczasie hostka wyśmiewała inne rodziny, które przeznaczają piwnice dla au pair. Kupiła mnie zachwytem nad moimi włosami.

          W pewnym momencie zdarzyło się coś niesamowitego, co mogłoby przeważyć i zadecydować o moim wyjeździe do Teksasu. Opowiadałam im o moim ulubionym sporcie, jakim jest żużel, wytłumaczyłam na czym dokładnie polega, po czym hostka powiedziała, że ich sąsiad też na czymś takim jeździ i zaraz po tym zapytała dzieci 'nie wiecie na czym jeździ Hancock?'. W tym momencie serce zaczęło mi bić z taką prędkością, że nawet nie ma takiej metafory, którą mogłabym użyć - tak szybko biło. Już pędzę z wyjaśnieniami. Greg Hancock, to amerykański żużlowiec, który nawet kilka lat temu jeździł w drużynie, której kibicuję. Ba, jeden z moich ulubionych żużlowców. Niestety jednak okazało się, Hancock-sąsiad jeździ na czymś innym i to nie ten Hancock-żużlowiec. A szkoda, bo decyzja byłaby już podjęta.

          Rodzina wydaje się cudowna, HM pochwaliła mój angielski, nie miałam problemów z dogadaniem się, sama rozumiałam ją świetnie, widać, że czasem zastanawiała się jak powiedzieć coś, używając jak najprostszego słownictwa, żebym ją doskonale zrozumiała. Ona jest na mnie zdecydowana w 100%, ja na 50%. Martwię się, że nie czuję fajerwerków, które chyba powinnam czuć. Praca do 20:30, brak możliwości podróżowania, 3 psy w domu, a ja po prostu nie przepadam za psami. Tzn psy są spoko, czasem pogłaszczę, ukocham i pomiziam, ale jestem typową kociarą :D Do jutra mam dać odpowiedź, bo potrzebują kogoś już na 20 października, więc zależy im na czasie.

           Jakieś rady? Ja mam wątpliwości. To pierwsza rodzina, z którą miałam skype'a i zastanawiam się, czy nie ominie mnie coś lepszego. Zatem, czy to znaczy, że to po prostu nie to?

           Jako bonus pierwsze na blogu zdjęcie Panny M, w towarzystwie wspomnianego Grega Hancocka. Ponad 7 lat i jakieś 15 kilogramów wstecz.

sobota, 13 września 2014

Match #11

           Kolejny match pojawił się wczoraj, ale jakoś średnio chciało mi się o nim pisać. Po zmianie w profilu informacji o preferowanym przeze mnie wieku dzieci nastała okropna cisza :D


MATCH #11
Mckinney (przedmieścia Dallas) w Teksasie
Samotna matka
2 dziewczyny 10 i 16
2 chłopców 13 i 15
3 psy

          Cała czwórka została adoptowana (3 z Gwatemali i 1 z Rosji). Dzieci bardzo aktywne, grają w piłkę nożną, świetnie się uczą. HM pracuje od 5 do 20 (!!) w domu. Schedule: poniedziałek-czwartek 6-8 i 14:30-20:30, piątki 6-8 i 14:30-17:30 (możliwe dodatkowe mecze czasem, więc może się zdarzyć, że również do 20:30), soboty-zależy czy mają mecze. Jeśli tak, to kilka godzin na odwożenie i przywożenie dzieci, a jeśli nie, to wolne. Niedziele - wolne. W okolicy są 3 jeziora, a w ogródku ogromny basen.
  
         Allison z APIA napisała, że rodzina chce się umówić na rozmowę. Napisałam do HM i umówiłyśmy się na dzisiaj na 18. Dostałam również mnóstwo zdjęć domu i okolicy. HM napisała, że chodziła wszędzie z laptopem i to nim cykała fotki :D Nie wiem, czy podoba mi się ta rodzina. Nigdy nie myślałam o Teksasie. Nie wiem, czy odpowiada mi praca codziennie od 6 do 20:30. Na przyjemności zostają mi tylko niedziele i czasem soboty. Na plus jednak działa basen i garderoba, którą przewidują dla Au Pair :D Zobaczymy co powiem po Skypie. Ale póki co czuję, że to nie ,,TO''.

czwartek, 11 września 2014

Unofficial match #10

           Czym ja sobie zasłużyłam na takie zainteresowanie? :D 4 rodzinki na profilu, a kolejne, które nie mogą rozsiąść się u mnie, czekają już w kolejce dobijając się na maila :) jeśli mam być szczera, to chyba pierwszy raz słyszę o takiej sytuacji.


MATCH #10
Waszyngton, D.C.
Chłopcy 5 i 7
Dziewczynki 0 i 2


            Cóż mogę powiedzieć poza tym? Wysłali mi typową wiadomość, którą wysyłają wszystkim. Nawet nie pomyśleli o tym, że przecież skoro nie są u mnie na roomie, to nie widzę ich profilu, a napisali, że zachęcają mnie do przeczytania essay'u i obczajenia zdjęć :D


            Wczorajsza rodzina z NYC również się odezwała i chcą się umówić na skype w weekend. Przez to, że mam życie poza profilem w APIA, chyba niedługo przestanę nadążać z odpisywaniem na maila. Może też powinnam wysyłać formułkę kopiuj - wklej do rodzin z info, że są cudowni, ale wolę starsze dzieci :D Agencja ciągle nie zaakceptowała mojej zmiany co do wieku w profilu, więc będę zmagała się z takimi mailami jeszcze pewnie przez jakiś czas... Kurde, nudny ten blog, ciągle to samo :P

środa, 10 września 2014

Match #9

MATCH #9
Sunnyside w NY
3 dziewczynki: 8, 4, 0
chłopiec 1 rok

Essay i photo - brak :D


           Oczywiście odpadają. Tak się zaczęłam w sumie zastanawiać nad pewną sprawą. Agencja kładzie ogromny nacisk na to, żeby nasza aplikacja była obszerna, zachęcająca, zdjęcia idealne, list bezbłędny, a filmik wyjątkowy. A rodziny? Zdarza się, że nie mamy w profilu rodziny nawet zdjęć. Ja wiem, że to oni nas wyszukują, a nie my ich, ale chyba też powinni robić dobre pierwsze wrażenie...


           Jak dla mnie, to informacja o nowym matchu nawet przestała robić wrażenie. Już nawet moja mama się śmieje, że jestem rozchwytywana, a przez to wybredna. Ciągle nie pasują mi rodziny :P W chwili obecnej mam 4 rodziny na profilu i żadna z nich nie odezwała się do mnie. Jeśli dobrze pamiętam, to w APIA można mieć tylko (w sumie to na tle innych agencji - AŻ) 4 rodziny jednocześnie. Zatem wszystkie rodziny blokują mój profil dla kolejnych. Ale chyba niezbyt grzeczne byłoby pisanie pierwszej i od razu informowanie, że ich nie chcę i żeby mi zeszli z roomu :D Czyli teraz czeka mnie mały zastój. Może chociaż za ten czas agencja zaakceptuje zmiany jakie wprowadziłam w preferencjach wiekowych dzieci.

Match #8

<ziewa> nudne to zaczyna być. Kolejna rodzinka z kolejnym maluchem.



MATCH #8
Arlington w Virginii
2 boys - 3 i 16
1 girl - 10 miesięcy


HM jest pielęgniarką, HD policjantem. Oczywiście są super, ale nie pasuje mi wiek najmłodszego dziecka. Agencja ma chyba na mnie wyjebane, bo mi nie odpisali, więc po prostu sama sobie zmienię preferencje wiekowe, nie będę czekała na pozwolenie.



           A tymczasem załapałam się na wolontariat w super szkole :) zawsze trzeba znaleźć jakiś pozytyw w życiu :D

Match #7

           Bez zbędnych wstępów tym razem od razu przejdziemy do konkretów



MATCH #7
Vienna w Virginii
Boys - 5 i 7
Girls 2 i 0


Dom wygląda na ogromny, dzieci na niezłe smyki, praca na trudną, za to essay napisany najlepiej ze wszystkich dotychczasowych, które czytałam. No ale jak zwykle to nie to.



           Wczoraj napisałam do agencji o zmianę preferencji wiekowych, ale nikt do mnie nie odpisał póki co. Mam nadzieję, że szybko to zmienią.

wtorek, 9 września 2014

Match #6

        And guess what?! Znowu z maluchem poniżej roczku :P



MATCH #6
Atlanta w Georgii
2 dziewczynki - 0 i 4
1 chłopiec - 2 latka

          Essay bardzo wyczerpujący, tak samo jak zapowiada się praca ich przyszłej au pairki. Rodzice są lekarzami, bardzo zapracowanymi. Jedyne co mi się podobało, to ogólne zasady jakie panują w domu. Maila jeszcze od nich nie dostałam, ale jeśli się pojawi, to odpiszę im to co zwykle...


          Co do rodzinki #5 - napisali maila, bardzo krótkiego, tylko o tym, że chcieliby pogadać na Skypie. Napisałam, że nie będę tracić ich czasu i wolę być szczera od razu i że preferuję starsze dzieci. Chwilę po wysłaniu wiadomości zaczęłam się zastanawiać czy na pewno dobrze zrobiłam... Opieka nad jednym dzieckiem? Niby idealnie, ale chyba nie do końca dla mnie. Nie wiem. Zaczęłam się porządnie zastanawiać nad napisaniem do agencji, żeby zmienili mi preferencje wiekowe. Może i matche będą się pojawiać rzadziej, ale przynajmniej powinny być bardziej trafne.

Match #5

          Najpierw o rodzince #4. Napisali maila, oczywiście spodobali mi się, ale odpisałam jak zwykle, że wolę być szczera i nie tracić ich cennego czasu, ale na pewno chcą kogoś z ogromnym doświadczeniem w opiece nad maluchami, a ja nie czuję, że jestem najlepszą kandydatką i bardziej komfortowo czuję się w opiece nad nieco starszymi dziećmi. Odpisali, że szkoda, bo ich najmłodsza córka jest the best ;)



          Dzisiejszej nocy w ogóle nie mogłam spać. Najpierw czekałam na telefon z informacją czy dostałam pracę. Niestety, ale nie udało się. Mimo, że na dniach próbnych szło mi świetnie, mam doświadczenie i w ogóle jestem zajebista, ale wzięli oczywiście kogoś po znajomości jak się dowiedziałam... Później jak na złość pająk gigant wlazł mi przez okno i schował się za szafą. Szybka akcja opróżnienia szafy i odsunięcia jej od ściany z rurą od odkurzacza w ręku nie przyniosła skutku, bo pajęczak zmienił już swoje położenie. Więc czekało mnie opróżnianie i odsuwanie wszystkich mebli :P Po godzinie zapłakana, z tuszem do rzęs już na brodzie znalazłam go na materacu i udało mi się go pozbyć. Mimo to i tak nie mogłam zmrużyć oka, bo ciągle mnie wszystko smyrało i miałam wrażenie, że ciągle mam jakieś pająki w pokoju :P



            Ale nie o tym miało być! W nocy pojawiła mi się na profilu kolejna rodzina:

MATCH #5
Wake Forest w Północnej Karolinie
1 dziewczynka ponad roczna


           Wiem, że niejedna au pairka dałaby się pokroić za taką rodzinkę. Nie dość, że jedno dziecko, to jeszcze wygląda na najcudowniejszą kruszynkę na świecie! Rodzina też super. Ale nadal to nie jest to. Już obniżam wymagania, nawet ewentualnie 2letniego malucha bym zaakceptowała, chociaż wolałabym starsze. Na pewno nie roczne maleństwo, nawet jeśli takie słodkie. Póki co nie napisali do mnie (do tej pory każda rodzina robiła to pierwsza), więc ja też nie zamierzam pierwsza pisać, bo i tak nic z tego nie będzie.
   


           Tak czy inaczej bardziej załamał mnie brak pracy, niż brak jakiejkolwiek rodziny, którą mogłabym brać pod uwagę. Nie mogę narzekać na zainteresowanie rodzin. Szału nie ma, ale też nie jest źle :)

poniedziałek, 8 września 2014

Match#3 i #4

          Mając w głowie wczorajsze informacje, które napłynęły do mnie z profilu w APIA zaraz po przebudzeniu, dzisiaj ledwo po otwarciu oczu już wiedziałam, że nie zasnę dalej dopóki nie zaloguję się na room. Pojawiła się informacja o dwóch rodzinach. Spodziewałam się, że doszła jedna nowa rodzinka, bo jeszcze wieczorem #2 nadal była na profilu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam dwie nowe! :) Niestety znów żadnej z nich nie mogę wziąć pod uwagę. A dlaczego....?


MATCH #3

Ramsey w NJ
dziewczynka 4 lata
chłopiec niecały roczek
Szukają kogoś na koniec grudnia
Praca wyliczone 45h, ale weekendy wolne

Mają super zdjęcia na profilu, widać, że aktywna rodzinka. Na profilu mają obszerny essay i dodatkowo dostałam od nich maila dłuższego niż nogi Anji Rubik z załączoną pod koniec listą ok 10 pytań.


MATCH #4

Glastonbury w Connecticut
Dziewczynki 0 i 8
Chłopcy 6 i 4

Brak zdjęć, brak essayu i nie odezwali się do mnie na maila, więc nic nie mogę konkretnego o nich powiedzieć.


          Tak jak wspomniałam, żadnej z powyższych rodzin nie biorę nawet pod uwagę ze względu na to, że do opieki jest dziecko młodsze niż 3 lata. Zastanawiam się nad tym, czy by nie napisać do agencji, że jednak chcę zmienić preferencje wiekowe, bo to zaczyna być frustrujące. Najpierw cieszę się, że pojawiają się rodziny, a za chwilę ekscytacja spada, bo mają za małe dzieci...

niedziela, 7 września 2014

Whooop whoooop! Match #2!

          Kiedy tracisz nadzieję, pojawia się światełko w tunelu :D Po 10 dniach od otwarcia roomu doczekałam się już 2 rodzinek :)


MATCH #2
Mieszkają w Merion Station - Pennsylvania
Dziewczynki 3, 4, 6 lat
Chłopiec 0
Nie mają zdjęć, ani listu, nie odezwali się.


          Nie wiem o nich nic, ale chciałam się pochwalić, mam zamiar opisywać każdy match. Mam nadzieję, że rodzinki będą się często pojawiać. Jak na tą chwilę dochodzę do wniosku, że najlepszy czas na matche to niedziela :D


EDIT:
Dostałam od nich maila. Okazuje się, że mają 4 córeczki, najmłodsza ma 5 miesięcy, więc znowu trafił mi się maluszek. Mieli już dwie au pairki, obie z Polski :) Dosyć aktywna rodzinka, dzieci są wszechstronnie uzdolnione. Mieszkają na przedmieściach, blisko domu jest autobus do Filadelfii, 90 min busem do NYC. Praca poniedziałek - piątek. Większość wieczorów i weekendów wolna na spotkania z przyjaciółmi i podróże. Całkiem przyjemnie, poza jedną wadą, której się nie przeskoczy. Nie ma szans, żebym zajmowała się takim maluchem. Odpisałam im i podziękowałam.

Rodzinka #1 podziękowała mi również za odpowiedź i zeszła mi z profilu. Czyli czekamy dalej... :)

Match #1!!

          W końcu się doczekałam! Już minęła u mnie ekscytacja, która sprawiała, że sprawdzałam swój profil i maila co kilka minut. Przez ostatnie dni robiłam to parę razy dziennie - rano (tzn. po przebudzeniu. Nie mogę nazwać tego porankiem :P) i ze 3 razy pod wieczór, bo jednak trzeba pamiętać o różnicy czasu. Dziś po przebudzeniu odruchowo loguję się na swój profil w APIA i coś mi nie pasuje. Zniknął napis informujący o tym, że rodziny przeglądają mój profil, a zastąpiła go informacja o tym, że pojawiła się rodzina zainteresowana mną! :) Tak więc czas na szczegóły:


MATCH #1
Seattle w Waszyngtonie.
Dwoje rodziców
Dzieci: 1 miesięczna dziewczynka i 2 letni chłopczyk
Potrzebują kogoś na początek listopada, bo jakoś w połowie miesiąca ich dotychczasowa Au Pair kończy program. Szukają już trzeciej au pair, każda do tej pory spędzała u nich rok. Opieka nad dziećmi od poniedziałku do piątku od 8 a.m. do 5:30 p.m., przy czym chłopiec 2 razy w tygodniu chodzi do przedszkola.

         Rodzinka sprawia przyjemne wrażenie, miejscówka spoko, ale niestety preferuję starsze dzieci. Początkowo w aplikacji zaznaczyłam dzieci od 3 roku życia, ale agencja przekonała mnie, żebym to zmieniła, bo wtedy będę się cieszyła większym zainteresowaniem, a przecież ostatecznie i tak to ja decyduję czy chcę daną rodzinę. Mam wrażenie, że jest to działanie totalnie bezsensowne, ale nie będę się kłócić. Zapomniałam wspomnieć, że od rodzinki dostałam również od razu krótkiego maila. Zatem czas jakoś im odmówić. Gdyby dzieci były starsze, to byłoby super. Nie mam zamiaru z nimi rozmawiać, żeby ćwiczyć język, bo po prostu zbyt szanuję czas innych osób i wolę być szczera i od razu odmówić zanim połączyła mnie z nimi jakaś więź. A na pewno nie podejmę się opieki nad takimi maluchami, mimo, że jakieś doświadczenie mam.

         No to czekamy dalej :) poza tym nawiązując do ostatniej notki - byłam na jednej rozmowie w sprawie pracy, byłam na dniu próbnym, jutro czeka mnie kolejny i później okaże się, czy mam tę pracę. Mam nadzieję, że się uda, ale kandydatek jest naprawdę sporo...

niedziela, 31 sierpnia 2014

Czym zajmuje się au pair to be?

          Jeszcze całkiem niedawno wydawało mi się śmieszne, że dziewczyny, które po tygodniu bez matcha na profilu panikowały, że nikt ich nie chce. Wstyd mi za to teraz. Ja - osoba, która jako pierwszą swoją zaletę zawsze wymieniała cierpliwość - po dwóch dniach (3 godzinach i 34 minutach dodatkowo) dostaję szału, że jeszcze nikt nie pojawił się na moim profilu.

          Zatem dam odpowiedź na pytanie zadane w tytule posta. Czym zajmuje się au pair to be? Co 5 minut odświeża swój profil, maila na wszelki wypadek też, ciągle sprawdza spam (również na wszelki wypadek), nie rozstaje się z telefonem (na wszelki wypadek, żeby dostać powiadomienie o nowym mailu, kiedy nie ma jej przy kompie, bo robi kanapki), dostaje palpitacji serca przy każdym przychodzącym mailu (chyba czas zrezygnować z wszelkich newsletterów) i zastanawia się co jest z nią nie tak, czemu spośród tysięcy dziewczyn nikt nie zainteresował się akurat nią?! Co ciekawsze przeszły mi nawet przez myśl już pomysły, żeby zapisać się do kolejnej agencji :D

          Dlatego, żeby uciec od paranoi postanowiłam wybrać się jutro na poszukiwania pracy, bo pieniądze odłożone na program sukcesywnie znikają, a nie powinny. Nic jednak nie poradzę na to, że naprawdę potrzebuję dwudziestej trzeciej odżywki do włosów tylko dlatego, że jest na promocji i jeszcze takiej nie miałam (później i tak okazuje się, że miałam. Ba, nawet mam jeszcze jedną oprócz kupionej w zapasie...). Szukam tymczasowej pracy nie tylko ze względów finansowych, ale również żeby zająć się czymś, co mnie odciągnie od czekania na maila :P Zatem nauczona doświadczeniem już potencjalnemu pracodawcy nie będę mówiła, że ja to tylko tak na jakieś dwa miesiące i się zwalniam. Serio, to nie działa na korzyść :D dlatego tym razem liczę, że coś się znajdzie :) trzymać kciuki za pracę i za JAKIKOLWIEK match.

                                                                CZEKANIE DOBIJA.

piątek, 29 sierpnia 2014

Otwarty room!!

          Poprzedniego posta zakończyłam stwierdzeniem, że odezwę się jak coś się będzie działo. Kłamałam. Prowadzenie bloga może sprawiać przyjemność, jeśli ogarnia się jego wszelkie możliwości oraz funkcje, ale niestety do tego długa droga. Nie potrafię nawet dodać gadżetu obserwatorzy, bo wiecznie coś idzie nie tak :D Ale tym zajmę się kiedy indziej. W tym momencie skupię się na konkretach.

          Działo się w ostatnich tygodniach sporo. Zaliczyłam ostatnią sesję na studiach, przed obroną przejechałam pół Polski w celu odstresowania się na weselu w Zielonej Górze, następnie obroniłam się i z dumą mogę nazywać się magistrem pedagogiki, świętowałam sukces i... Świętowałam tak bardzo, że można powiedzieć, że do tej pory świętuję :D Między innymi dlatego, ale też niestety z powodów finansowych i rodzinnych, wszelkie formalności związane z wyjazdem odwlekałam jak tylko się da. Najwięcej problemów przysporzył mi jednak filmik, czyli video application. Nie zliczę ile razy musiałam nagrywać i montować od nowa... Ostatecznie zrezygnowana wrzuciłam do aplikacji filmik, który trwał ponad 3 minuty. Jak się okazało, nie stanowiło to żadnego problemu :)

          Po wszystkich formalnościach przyszedł czas na drobne poprawy i aktualizowanie aplikacji. Wszystko szło wyjątkowo sprawnie. Świetne pracowniczki biura z Warszawy były bardzo pomocne i zadbały o to, żeby wszystko szybko poszło. Aplikacja została wysłana w końcu do Londynu. Spodziewałam się, że na otwarcie roomu będę musiała czekać około miesiąca, i że pewnie będzie coś nie tak, będę musiała coś poprawiać. Dzisiaj weszłam na maila i instynktownie sprawdziłam spam. Czekała na mnie niespodzianka! Informacja o tym, że mój room jest już otwarty! Po dwóch dniach!

          Teraz tylko zostało mi czekanie na pierwszy match. I kolejne... ;)

poniedziałek, 19 maja 2014

Interview

          Dokładnie tydzień temu odbyłam interview. Tym razem dla odmiany obyło się bez problemów, co mnie niesamowicie cieszy. Niemniej jednak sam wyjazd do Katowic okazał się cięższy finansowo niż przypuszczałam. Mimo tego, że znam moje skłonności do wydawania pieniędzy, których nie powinnam wydawać postanowiłam na wszelki wypadek wziąć ich ze sobą trochę więcej. I tak oto jeszcze zanim dotarłam na Wydział Psychologii i Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego zahaczyłam jeszcze o mój ulubiony sklep na 3-maja i wydałam połowę pieniędzy na nowe spodnie. Aby oczyścić sumienie obiecałam sobie, że już po drodze nie odwiedzę żadnego sklepu i nie wydam ani grosza. Los postanowił mnie sprawdzić i tuż po wyjściu na ulicę zastałam ulewę :D No naprawdę nie chciałam, ale musiałam kupić parasolkę. Śliiiiczną, czerwoną, chociaż niebieska była tańsza (dyskryminacja jakaś kolorów w sklepach, czy cooo?). Już pominę fakt, że przestało padać chwilę po zakupie parasolki i spokojnie mogłam przeczekać ten czas w sklepie, ale bałam się, że jednak moja wewnętrzna nawigacja zawiedzie i nie trafię na czas na rozmowę. Thanks God it's google maps! Trafiłam nawet 15 minut przed czasem :)
         
          Całość oczywiście zaczęła się od wypełnienia testu psychologicznego składającego się chyba ze 170 pytań. Zgodnie z instrukcją nie zastanawiałam się zbytnio nad odpowiedziami i zaznaczałam pierwsze co mi przyszło do głowy. Niektóre z pytań się powtarzały. Nie było złych i dobrych odpowiedzi, więc nie ma się czym martwić. Do dziewczyn, które to dopiero czeka - nie martwcie się, podobno nikt nie oblał jeszcze tego testu (przynajmniej u konsultantki, z którą ja byłam umówiona). Po teście wiedziałam, że czas na część rozmowy po angielsku. Nie stresowałam się, nie przygotowywałam się do tego wcale.
Przykładowe pytania jakie dostałam:
  • Opowiedz o swoim doświadczeniu z dziećmi
  • W jaki sposób spędzasz czas opiekując się dziećmi
  • Wymień swoje zalety
  • Czy uprawiasz jakiś sport
  • Wyobraź sobie, że jestem Twoją HM, jesteś pierwszy dzień w domu i jemy kolację - opowiedz o swoim kraju (tu wpadłam kiedy zaczęłam mówić o jedzeniu i o pierogach. Konsultantka zapytała co to są pierogi i z czego się je robi. Nigdy w życiu nie brakowało mi tylu słów :D)
  • Dlaczego chcesz zostać au pair
  • Co chcesz robić po roku spędzonym w USA
  • Jak wyobrażasz sobie typowy dzień w USA
  • Opowiedz o swojej rodzinie
           Pewnie było coś jeszcze, ale moja pamięć jest niczym pamięć rybki gupika. Całość przebiegła szybko, podobno pobiłam wszelkie rekordy nie tylko podczas wypełniania testu, ale także podczas interview. Odpowiadałam krótko, konkretnie, wyczerpująco i z uśmiechem. Rozmowa była bardzo sympatyczna, pewnie dzięki konsultantce, bo świetnie nam się gadało nie tylko po angielsku i nie tylko o programie :) Wszystko trwało mniej niż 1,5h łącznie z gadaniem nie na temat.
         
           Tak wyglądał interview z APIA. W marcu byłam także na spotkaniu informacyjnym organizowanym przez Cultural Care (swoją drogą, to też wydałam za dużo pieniędzy wtedy, bo koniecznie potrzebowałam ósmej pary okularów przeciwsłonecznych tylko dlatego, że nie wzięłam ze sobą żadnych i cudownej spódniczki, w której i tak mogę tylko stać, bo jak chodzę albo siedzę to się podwija. Ale bardzo ładna była. Ładnie w niej wyglądam jak stoję. I tylko stoję ;d). Po prezentacji konsultant (były pan au pair) zaproponował nam, że możemy od razu przejść interview, żeby mieć już z głowy. Wiedząc, że najprawdopodobniej i tak nie zdecyduję się na tą agencję mimo wszystko postanowiłam spróbować. Ku mojemu zaskoczeniu ponad połowa dziewczyn z tego zrezygnowała, bo bały się, że nie są przygotowane. A nie było się czego bać, było łatwiej i krócej niż z APIA.Kilka pytań w stylu: opowiedz coś o sobie, jakimi dziećmi do tej pory się opiekowałaś, dlaczego chcesz zostać au pair, co byś robiła z dziećmi w snow day, jakie aktywności na świeżym powietrzu byś mogła zaproponować dzieciom i chyba tyle. Krótko i na temat, choć być może nawet zbyt pobieżnie. Ale wróćmy do zeszłego tygodnia....

         Po rozmowie wstąpiłam jeszcze coś zjeść i przeżyłam krótką panikę, bo dopiero wtedy do mnie dotarło, że nie wiem, czy starczy mi pieniędzy na pociąg. Starczyło :D

          Teraz jeszcze referencje (taaak, dopiero teraz), paszport (tak, dopiero teraz ;d), zaświadczenie o niekaralności i filmik. Yyyy i nie zapominajmy, że 2 tygodnie i koniec studiów, 5 tygodni i obrona. A ja zamiast pisać prace na zaliczenia i pracę magisterska siedzę i piszę bloga! Także zmykam (doooobra, bądźmy szczerzy, już dziś i tak nic nie zrobię) i odezwę się jak coś nowego się zadzieje :) No i zostawiam parę zdjęć z Katowic, które lubię coraz bardziej po każdej wizycie.

 W oddali Spodek ;)
 Skwerek i fontanna, które przykuły moją uwagę
 Widok z galerii

niedziela, 11 maja 2014

Medical Form

          Kojarzy ktoś kawałek Sokoła i Marysi Starosty pod tytułem ,,Myśl Pozytywnie"? I ten cytat ,,I tylko lekarzowi chętnie bym dopie**olił". Właśnie takie myśli miałam, kiedy załatwiałam mój Medical Form.
      
          Najpierw chodziłam przez kilka dni z rzędu do przychodni, żeby zapisać się do lekarza. Z moim szczęściem albo przychodnia była zamknięta, albo lekarki nie było, albo nie było już wolnych numerków... Nie tak łatwo mnie zniechęcić ;) W końcu się udało. Wyczekałam się swoje, wchodzę do gabinetu szczęśliwa, że zaraz będę miała to z głowy, tłumaczę z uśmiechem o co chodzi i niestety nie byłam w stanie dokończyć, bo pani doktor mi przerwała. Stwierdziła, że mam iść do innej lekarki, tym razem do pediatry, a dopiero później do internisty. Niestety oczywiście w tym dniu nie mogłam się zapisać. Następnego dnia ze świeżym pokładem nadziei wybrałam się do przychodni i...... czekała na mnie kolejka aż do wyjścia :o Jak już mówiłam, nie ze mną te numery, to również mnie nie zniechęciło. Po długim oczekiwaniu podeszłam do rejestracji chcąc zapisać się najpierw do pediatry, a później do internisty i tu pojawił się kolejny problem. Panienka z okienka poinformowała mnie, że mam prawo do tylko jednej porady lekarskiej w ciągu dnia (serio tak jest??). Pogodzona z tym, że następnego dnia czeka mnie kolejna wizyta w przychodni, czekałam w kolejce do pediatry. Niestety znowu po wejściu do gabinetu dowiedziałam się, że Pani Doktor nie wypełni mi formularza, bo nie jest i nie była moim lekarzem prowadzącym. Wizja kolejnych dwóch dni, które miałam zmarnować na siedzenie w przychodni mocno mnie podłamały i już niemal ze łzami w oczach chciałam wybiec stamtąd. I tutaj z pomocą przyszła cudowna kobieta z rejestracji, która widząc moją frustrację postanowiła mi pomóc i mimo braku numerków (i podobno mimo braku prawa do więcej niż jednej wizyty u lekarza jednego dnia?!) wcisnęła mnie do innej lekarki. Po kilku godzinach doczekałam się swojej kolejki. Wchodząc do gabinetu pierwszy raz poczułam, że ktoś mi faktycznie pomoże. Nie minęło 10 minut i formularz miałam wypełniony, a nawet starczyło czasu na opowiedzenie o moich problemach z przeciwnościami losu. Na koniec zostało pójście do punktu szczepień, żeby wpisać daty (nie mogłam w to uwierzyć, ale znowu musiałam długo czekać i w poczekalni zmarnowałam kolejne dwie godziny).
        
          Cieszę się, że chociaż to mam za sobą. Jutro czeka mnie interview w Katowicach. Stresu nie ma, bo zwykle do takich spraw podchodzę spokojnie. Martwię się tylko tym, że za późno dowiedziałam się, że na interview mam przynieść referencje (myślałam, że będą potrzebne na późniejszym etapie) i nie dałam rady ich załatwić. Tylko o to się martwię, bo brakło mi na to paru dni, a w weekend nie miałam możliwości spotkać się z osobami, u których wypracowałam te cenne godziny opieki nad dziećmi. Trzymajcie kciuki, żebym chociaż interview załatwiła bez komplikacji ;)


                                                                                                           A tu jak widać stare zdjęcie (jeszcze z choinką), z jakiegoś pobytu w Katowicach :)

sobota, 3 maja 2014

,,I wtedy przyszedł maj...

          ...zamieszkał w moim sercu" chciałoby się zaśpiewać cytując ni to stary, ni to nowy Varius Manx. Za dokładnie 4 miesiące będę gotowa do wylotu do Stanów, co wcale nie znaczy, że wtedy na pewno wylecę. Nie wiem jak przebiegnie mój proces szukania rodziny, ile będzie trwał, więc nie ma nic pewnego. Obecnie jestem na etapie wypełnionej aplikacji, napisanego listu do HF, wybranych zdjęć i czekania aż wreszcie trafię na moją lekarkę w celu wypełnienia formularza medycznego. Na dniach umawiam się na interview i sprawy zaczną się toczyć już nieco szybciej. Może 'nieco szybciej' nie jest do końca trafnym określeniem, zważywszy na to ile niektóre dziewczyny czekają na otwarcie roomu a później na pojawianie się rodzin, ale już na pewno mogę powiedzieć, że sprawy przybiorą naprawdę realny i poważny kształt. :)
           Z istotnych rzeczy: którą agencję wybrałam? Po wielu tygodniach, a może i nawet miesiącach porównywania i zastanawiania się zdecydowałam się na APiA. Dlaczego? Bo mieli ładne różowe ulotki.

          Nie no, serio to po prostu najbardziej mnie przekonali. Byłam zarówno na spotkaniu informacyjnym organizowanym przez APiA, jak i Cultural Care, ale to drugie odstraszyło moją biedną studencką kieszeń swoją ceną. Agencją, którą poważnie brałam też pod uwagę był Prowork, jednak nie chcę nic płacić, póki nie znajdę rodziny goszczącej.
          Ale o czym ja tu gadam... Jeszcze nie mam nawet paszportu! Czekam na good face&hair day, żeby pójść do fotografa. Czekam i czekam i się doczekać nie mogę... ;)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Started from the bottom

          Zamiast 'Dzień Dobry' albo 'Dobry Wieczór' (bo nie wiem kiedy mnie czytasz, ani w jakiej strefie czasowej się znajdujesz), bezpiecznie użyję No Czeeeeeść.
          Kim jestem i po co piszę? Bynajmniej nie po to, żeby zostać blogerką/szafiarką/robić zdjęcia jedzeniu-choć wolałabym je zjeść zamiast powstrzymywać cieknącą ślinkę kiedy zoomuję talerz i próbuję znaleźć dobry kadr/pisać recenzję szamponu, o którym pisało już 8475674328 osób (no myje, pachnie i jest w buteleczce, serio potrzebuje osobnego posta?). Piszę, żeby pomóc osobom, które będą robić to co ja, ale w mniej lub bardziej odległej przyszłości. Piszę, żeby zachować wspomnienia i mieć pamiątkę. Piszę, bo mam słabą pamięć (o, kup jutro śmietanę!). Piszę bo lubię. Bo chcę. Bo mogę.
          Kim zatem jest owa 'Ja'? 5 lat temu poszła na studia pedagogiczne 'bo na coś trzeba, ale przez rok wymyślę co naprawdę chcę robić i zmienię studia'. Obecnie kończy te studia i nadal nie wie co w życiu chce robić oprócz bycia szczęśliwym człowiekiem. Łącząc kilka ze swoich cech, zalet i umiejętności z marzeniami postanowiła zostać Au Pair w USA. Teraz uznała, że to odpowiedni czas.