niedziela, 11 maja 2014

Medical Form

          Kojarzy ktoś kawałek Sokoła i Marysi Starosty pod tytułem ,,Myśl Pozytywnie"? I ten cytat ,,I tylko lekarzowi chętnie bym dopie**olił". Właśnie takie myśli miałam, kiedy załatwiałam mój Medical Form.
      
          Najpierw chodziłam przez kilka dni z rzędu do przychodni, żeby zapisać się do lekarza. Z moim szczęściem albo przychodnia była zamknięta, albo lekarki nie było, albo nie było już wolnych numerków... Nie tak łatwo mnie zniechęcić ;) W końcu się udało. Wyczekałam się swoje, wchodzę do gabinetu szczęśliwa, że zaraz będę miała to z głowy, tłumaczę z uśmiechem o co chodzi i niestety nie byłam w stanie dokończyć, bo pani doktor mi przerwała. Stwierdziła, że mam iść do innej lekarki, tym razem do pediatry, a dopiero później do internisty. Niestety oczywiście w tym dniu nie mogłam się zapisać. Następnego dnia ze świeżym pokładem nadziei wybrałam się do przychodni i...... czekała na mnie kolejka aż do wyjścia :o Jak już mówiłam, nie ze mną te numery, to również mnie nie zniechęciło. Po długim oczekiwaniu podeszłam do rejestracji chcąc zapisać się najpierw do pediatry, a później do internisty i tu pojawił się kolejny problem. Panienka z okienka poinformowała mnie, że mam prawo do tylko jednej porady lekarskiej w ciągu dnia (serio tak jest??). Pogodzona z tym, że następnego dnia czeka mnie kolejna wizyta w przychodni, czekałam w kolejce do pediatry. Niestety znowu po wejściu do gabinetu dowiedziałam się, że Pani Doktor nie wypełni mi formularza, bo nie jest i nie była moim lekarzem prowadzącym. Wizja kolejnych dwóch dni, które miałam zmarnować na siedzenie w przychodni mocno mnie podłamały i już niemal ze łzami w oczach chciałam wybiec stamtąd. I tutaj z pomocą przyszła cudowna kobieta z rejestracji, która widząc moją frustrację postanowiła mi pomóc i mimo braku numerków (i podobno mimo braku prawa do więcej niż jednej wizyty u lekarza jednego dnia?!) wcisnęła mnie do innej lekarki. Po kilku godzinach doczekałam się swojej kolejki. Wchodząc do gabinetu pierwszy raz poczułam, że ktoś mi faktycznie pomoże. Nie minęło 10 minut i formularz miałam wypełniony, a nawet starczyło czasu na opowiedzenie o moich problemach z przeciwnościami losu. Na koniec zostało pójście do punktu szczepień, żeby wpisać daty (nie mogłam w to uwierzyć, ale znowu musiałam długo czekać i w poczekalni zmarnowałam kolejne dwie godziny).
        
          Cieszę się, że chociaż to mam za sobą. Jutro czeka mnie interview w Katowicach. Stresu nie ma, bo zwykle do takich spraw podchodzę spokojnie. Martwię się tylko tym, że za późno dowiedziałam się, że na interview mam przynieść referencje (myślałam, że będą potrzebne na późniejszym etapie) i nie dałam rady ich załatwić. Tylko o to się martwię, bo brakło mi na to paru dni, a w weekend nie miałam możliwości spotkać się z osobami, u których wypracowałam te cenne godziny opieki nad dziećmi. Trzymajcie kciuki, żebym chociaż interview załatwiła bez komplikacji ;)


                                                                                                           A tu jak widać stare zdjęcie (jeszcze z choinką), z jakiegoś pobytu w Katowicach :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz