niedziela, 7 grudnia 2014

CAŁA PRAWDA O PROGRAMIE AU PAIR


             Która z nas nie marzy o wylocie do Stanów? Zakładam, że jeśli odwiedzasz mojego bloga, to jesteś jedną z tych osób, która chociaż przez chwilę o tym myślała. Jedna na ileś osób decyduje się wyjechać do USA i spełniać swój American Dream. A przecież au pair to najtańsza możliwość wyjazdu, zwiedzania, nauki języka i poznawania nowych ludzi. Nie płacisz za bilet, za wyżywienie, za hotel, szkolenie, mieszkanie, a w zamian dostajesz pieniądze. Tylko musisz wyłożyć pieniądze dla agencji i za wizę. NIC BARDZIEJ MYLNEGO. Jeśli robisz sobie kosztorys, to wiedz, że wynik, który uzyskasz będzie się znacznie różnił od ostatecznego kosztu. Dolicz walizki (uwierz, że wydasz na nie więcej niż planujesz), dojazd do ambasady/konsulatu, zdjęcia do wizy/paszportu, prezenty dla rodziny (tu tym bardziej wydasz więcej niż początkowo założyłaś. Tylko po to, żeby zobaczyć jak hości cieszą się z prezentów, które później lądują tak głęboko schowane, że następny raz zobaczą je chyba jak będą się przeprowadzać. O ile będą się przeprowadzać), dojazd na lotnisko, kosmetyki, ubrania, inne rzeczy, które musisz kupić, bo nagle uważasz, że są cholernie potrzebne. Kupujesz dolary, żeby jakoś przeżyć pierwsze prawie dwa tygodnie. Dolicz jeszcze wyjścia, imprezy i cały zakupiony alkohol, który wypijasz przed wyjazdem żegnając się ze znajomymi na rok lub więcej. I nagle z dwóch tysięcy, które myślałaś, że wydasz robi się przynajmniej dwa razy tyle. Ale nieważne, przecież będziesz mieszkać w Stanach u cudownej rodziny, którą wybrałaś na podstawie paru zdjęć i paru rozmów.

SZKOLENIE
Myślisz: poznam tylu wspaniałych ludzi, z całego świata, będę spała w Hiltonie czy innym niby wypasionym hotelu.
Rzeczywistość: Lądujesz na dostawce z dziewczynami z RPA, które chodzą gołe po pokoju, blokują drzwi, żebyś nie weszła do własnego pokoju, rzucają ręczniki na podłogę i budzą Cię o 5 nad ranem rozmową na skajpie w języku, którego nie znasz. Gdybyś tylko znała, to nie miałabyś problemu ze zrozumieniem niczego, bo starają się mówić na tyle głośno, żebyś zapomniała o śnie. Różnica czasu sprawia, że masz ochotę tylko na spędzenie czasu w łóżku, a nie całego dnia na szkoleniu. Ale przynajmniej rzeczywiście poznajesz wspaniałych ludzi. Pamiętaj, że za kilka dni Twoje serce znowu będzie rozdarte na milion części, bo będziesz się musiała z nimi pożegnać. Wbrew pozorom w ciągu 4 dni można naprawdę mocno kogoś polubić.

NOWY DOM, NOWA RODZINA
Myślisz: w końcu ich poznam, będę żyła w pięknym amerykańskim domu jak z filmów.
Rzeczywistość: serce skacze Ci przed ich poznaniem. Jesteś w takim stresie, że nawet nie wiesz jak by się tu z nimi przywitać. Dzieci są tak zawstydzone, że pewnie nawet nie będą chciały się na Ciebie spojrzeć, a rodzice będą Ci zadawać milion pytań. Nie w takim tempie i nie używając takiego prostego słownictwa jak na szkoleniu. Wchodzisz do domu, widzisz swój pokój. A kiedy chcesz gdzieś iść gubisz się w labiryncie korytarzy i przy takiej ilości drzwi i wszelkich pomieszczeń. Następnego dnia rano masz po prostu wstać, iść do kuchni i otworzyć cudzą lodówkę i udawać, że nie czujesz się skrępowana. Później zaczyna się praca. W większości przypadków jak wszyscy wiedzą dziewczyny ściemniają jeśli chodzi o referencje. Hohoooo, ale się zdziwicie na miejscu. Ja się zdziwiłam, mimo, że skończyłam studia pedagogiczne, miałam milion praktyk, wolontariatów, zajmowałam się dziećmi znajomych czy w rodzinie. I zgadnijcie co?! Okazało się, że moje doświadczenie jest niczym przy opiece nad amerykańskimi dziećmi. Choćby nie wiem jak dzieci wydawałyby wam się cudowne - nie są takie. Rodzice też ściemniają au pairkom. W dodatku dzieci są tu wychowywane inaczej niż w Polsce. Miałam styczność z dziećmi z różnych rodzin. Od bogatych i rozpieszczonych po trudne, biedne i patologiczne. Dzieci w Ameryce są trudniejsze i bardziej rozpieszczone niż można sobie to wyobrazić. Na nic wasze trudy wprowadzenia dyscypliny. Bo kiedy tylko rodzice pojawią się na horyzoncie, dzieci dostaną co tylko zechcą. Bez względu na to czy były grzeczne.

NAUKA JĘZYKA:
Myślisz: super, nauczę się języka.
Rzeczywistość: Nadal będziesz używać połowę dnia języka polskiego, bo pewnie znajdziesz znajomą au pair z Polski, będziesz rozmawiać z rodziną i znajomymi na skajpie, będziesz myśleć po polsku i przeglądać fejsbuka, gdzie większość dodaje polskie posty, będziesz przeglądać polskie strony, tak jak do tej pory. I dopóki nie zaczniesz się otaczać tylko anglojęzycznymi osobami, Twoja znajomość angielskiego się nie poprawi.

PIENIĄDZE:
Myślisz: 200$? Nieźle, przecież nie płacę za mieszkanie ani za jedzenie. Kupię tyyyyyle rzeczy, zwiedzę tyyyyyyyle miejsc, przywiozę tyyyyyyle prezentów.
Rzeczywistość: po przyjeździe wpadniesz w szał zakupowy. Będziesz kupować wszystko tłumacząc sobie, że przecież stać Cię. I w końcu zorientujesz się, że wczoraj dostałaś wypłatę, a już jesteś spłukana. I zjadłaś cały chleb, jesteś jedyną osobą w rodzinie, która je chleb, a hości robią zakupy tylko raz w tygodniu. Następne zakupy dopiero za 5 dni. Nie stać Cię nawet na chleb. Ale nieważne, przecież masz nowe dwie sukienki, dwie torebki, bluzę, sweterek, koszulę, skarpetki, dresy, naszyjnik i kosmetyki. Głoduj jak Ci się zachciało zakupów. Oh, i nową lokówkę!

HOMESICK:
Myślisz: Przecież jest skajp. Jestem dorosła. Dam sobie radę.
Rzeczywistość: Będziesz tęsknić czy tego chcesz czy nie. Albo za rodziną, albo za przyjaciółmi, albo za psem, albo chociażby za znanymi Ci miejscami, czy potrawami. Dasz sobie radę, bo przecież na pewno przeszłaś już przez trudniejsze rozstania w życiu. Ale tak czy inaczej najprawdopodobniej dopadnie Cię tęsknota. Szczególnie kiedy dzieci będą krzyczeć, kopać, urządzać ataki histerii, a Ty będziesz z nimi sama zastanawiając się po cholerę wpakowałaś się w to gówno.

ZNAJOMI:
Myślisz: poznam wspaniałe osoby z różnych zakątków świata. Będziemy razem zwiedzać, imprezować i świetnie się bawić. A znajomi z Polski umrą z zazdrości.
Rzeczywistość: Będziesz otoczona przez niemki poniżej 21 roku życia. Serio. A od znajomych z Polski będziesz codziennie dostawać prośby o kupienie im czegoś i wysłanie, lub przywiezienie. Czasem nawet zaoferują pieniądze za rzecz, którą chcą :D

SAMODZIELNOŚĆ:
Myślisz: Usamodzielnie się, będę niezależną kobietą niczym Carrie Bradshaw.
Rzeczywistość: W weekend hości będą Cię pytać o Twoje plany. Za każdym razem kiedy będziesz wracać do domu, oni będą pytać czy się dobrze bawiłaś i gdzie byłaś. Wracając w nocy będziesz szła na palcach, żeby nikogo nie obudzić, żeby tylko nie widzieli o której godzinie wracasz. Brzmi jak powrót do przeszłości? Tak jest, znowu poczujesz się jak nastolatka pod czyjąś kontrolą.

            A po roku (lub więcej) będziesz znowu musiała pożegnać przyjaciół, rodzinę i wrócić do poprzedniego życia, żeby znowu na nowo musieć się przystosować do innego miejsca. I być może proces adaptacji będzie trudniejszy niż Ci się wydaje.


            Tak wyglądają moje przemyślenia na temat programu au pair, który przecież wygląda tak pięknie i idealnie na broszurkach, na stronie internetowej agencji, na blogach innych dziewczyn, a po przyjeździe okazuje się czymś 100 razy gorszym niż wydawało nam się przed wyjazdem. Mam tylko jedną wskazówkę dla przyszłych au pair: bądźcie wybredne, wybierzcie naprawdę PERFECT match, nie decydujcie się na jakąś rodzinę tylko dlatego, że wydają się spoko, a wy chcecie jak najszybciej wyjechać i nie chcecie się narażać agencji, że zaczną was pospieszać. Spędzicie tu rok! Nawet nie wiecie jak wiele dziewczyn z mojej okolicy jest teraz w rematchu tylko dlatego, że zbyt pospiesznie wybrały rodzinę. Ja byłam wybredna i nie żałuję ani trochę tego na jaką rodzinę trafiłam. Nie każdy ma takie szczęście.

             Ale zgadnijcie co? Jestem od ponad miesiąca w Stanach i w nowej rodzinie i pod koniec dnia sącząc wino myślę sobie, że mieszkanie w Nowym Jorku to spełnienie moich marzeń. Ani przez chwilę nie żałuję decyzji o wyjeździe, nawet jeśli dzieci denerwują mnie do granic możliwości. Dlaczego? Bo mieszkam w NYC! Bo mam ogromne łóżko, bo mam własne piętro, własną łazienkę, ogromne wsparcie od hostów i moich bliskich w Polsce, widzę najpiękniejsze miejsca, które do tej pory oglądałam na filmach i serialach, bo poznaję cudownych ludzi, bo mieszkam w pięknej okolicy, mam własne auto, mam najnowszego iPhona, stać mnie na mnóstwo nowych ciuchów i kosmetyków, zwiedzam miejsca o których do tej pory mogłam tylko marzyć, próbuję nowych rzeczy, przekraczam własne bariery i kreuję wspomnienia, które zostaną w mojej głowie do końca życia. I choćbym miała nie wiem jak zły dzień, wiem że podjęłam dobrą decyzję.

wtorek, 11 listopada 2014

Jestem w NY!!

            Od poniedziałku jestem w NY, ale chyba nadal to do mnie nie dociera :D Ale po kolei: Ostatnie dni przed wyjazdem spędziłam bardzo intensywnie żegnając się ze wszystkimi. Strasznie mnie denerwował fakt, że wszyscy wokół przeżywają mój wyjazd, a ja nie czułam dosłownie nic. Nawet w dzień wylotu. Do Warszawy na lotnisko wyruszyłam o 9 razem z siostrą, mamą i mężem kuzynki. Dopiero pół godziny przed dotarciem do celu w mojej głowie zaczęły się kotłować myśli, że źle zrobiłam, że chcę zmienić zdanie i zawrócić do domu. Na lotnisku po chwili spotkałam pozostałe 3 dziewczyny, które miały ze mną lecieć. Jeszcze jedna - Ana z Chorwacji - miała pojawić się później, bo leciała od siebie z przesiadką w Polsce. Odprawiłyśmy się wszystkie razem, żeby siedzieć obok siebie. Sam lot przebiegł niby podobno bezproblemowo. Ale był to mój pierwszy w życiu lot samolotem, więc jak dla mnie to były turbulencje takie, że myślałam, że umrę, choć podobno wcale tak nie było.



                Do hotelu dotarłam nieco przed północą. Oczywiście musiałam mieć pecha. Moje współlokatorki postanowiły wspaniałomyślnie zablokować drzwi i nie mogłam wejść do pokoju. Musiałam z powrotem lecieć do recepcji, żeby mi pomogli. Niestety kiedy weszłam do pokoju zobaczyłam, że wolna jest tylko dostawka, ale mogłam się tego spodziewać. Później zostało mi tylko czekanie całe wieki na bagaże, później prysznic i sen.

               Szkolenie miałam z Jody - nieco starszą kobitką, która chyba minęła się z powołaniem i powinna zostać aktorką komediową. Starała się przeprowadzić to cholernie nudne szkolenie w najmniej przykry dla nas sposób. Jednak najlepszą częścią szkolenia i tak były przerwy, w których zaprzyjaźniałam się z Aną na zewnątrz budynku :D Najgorszą częścią były moje współlokatorki i wszystkie niemki na szkoleniu, które nie przestawały gadać po niemiecku...

              Szkolenie umiliło mi jeszcze kilka innych niespodzianek od hostów. Dostałam od nich w prezencie wycieczkę do NYC, kartę telefoniczną za $20 (ponad 100 minut, które mogłam wykorzystać na połączenia z Polską) i bukiet pięknych kwiatów.

               Wycieczka do NYC nie urwała mi czterech liter. Ale mimo to fajnie było zobaczyć wszystko o czym tak długo marzyłam. Chociaż lekko się zawiodłam. Times Square jest naprawdę małe. Wszystko może i jest nowojorskie, ale tak naprawdę jest totalnie zwyczajne. Nie zachłysnęłam się tym widokiem tak jak to robię za każdym razem, kiedy widzę moje kochane polskie morze. To spore zaskoczenie, bo marzyłam o zobaczeniu NYC od wielu lat. Miałam wręcz obsesję na tym punkcie. A szału nie ma :P Może w sobotę uda mi się pojechać znowu jeśli znajdę kompana do zwiedzania i tym razem zakocham się w tym mieście :)

             W środę z Polkami wybrałyśmy się na stację benzynową zaraz obok hotelu, żeby zakupić alkohol i spędzić ostatni wspólny wieczór w nieco przyjemniejszy sposób :D Najtrudniejszy był czwartek. Nie dość, że ledwo pożegnałam się z rodziną i znajomymi, to jeszcze musiałam się pożegnać z osobami, które naprawdę polubiłam i z którymi spędziłam super czas. Na dodatek miałam poznać osobiście ludzi, z którymi spędzę następny rok. Byłam jedną z niewielu osób, które zostały w hotelu do samego końca, bo hości mieli po mnie przyjechać. Rodzice powitali mnie bardzo ciepło, natomiast dzieci nie chciały nawet na mnie spojrzeć :D

              I tak oto przyjechałam do Pelham. Mieszkam w pięknej okolicy, w pięknym domu z rodziną, która naprawdę stara się zrobić wszystko, żebym czuła się tu dobrze. Praca dopiero mi się zacznie na dobre jutro. Do tej pory albo dzieci nie miały szkoły, albo hości byli w domu. Albo jedno i drugie :P

              Post strasznie bez ładu i składu przez to, że tyle z tym zwlekałam. Trochę z braku czasu, trochę z braku chęci. Ale wiem, że im dłużej bym zwlekała, tym trudniej by było cokolwiek napisać :P dlatego daję znać, że żyję i idę zaraz spać. Pozdrawiam z NY! :)

czwartek, 30 października 2014

Prezenty dla Host Family

            Zanim przejdę do tego, czego się wszyscy spodziewają (podpowiem, że mam na myśli prezenty), pochwalę się tym jak cudownie uporałam się z jedną z formalności przedwyjazdowych. Jeśli wyjeżdżamy z APIA mamy przed wylotem do zrobienia listę rzeczy. Między innymi widnieje tam pre-departure online training. Ma on nam pomóc w lepszym poznaniu rodziny i słownictwa. O ile część ze słownictwem (forma quizu, nawet można mieć z tego frajdę) była łatwa i przyjemna, to już inaczej było z częścią pisemną o rodzinie. Odkładałam to w nieskończoność, aż dzisiaj postanowiłam się za to zabrać. Studia skończyłam zaledwie 4 miesiące temu, więc jeszcze kombinatorstwo zostało mi we krwi. Zastanawiając się co by tu zrobić, żeby się nie narobić, wpisałam wszędzie kropki. Tym oto pięknym sposobem zniknął mi punkt pre-departure online training z listy TO DO. Teraz zostało mi tylko zastanawiać się czy ktoś to czyta :D


             Najwyższy jednak czas przejść do konkretów. Mianowicie do zapowiedzianych prezentów. Wyjazd jest mimo wszystko kosztowną sprawą, więc nie ma co przesadzać z kosztem prezentów, ale warto jednak przybyć z czymś symbolicznym, co miejmy nadzieję wywoła uśmiechy na twarzach nowych współlokatorów. Ja większość prezentów kupiłam w Krakowie przy okazji wizyty w konsulacie.

Dla Hosta oczywiście polski alkohol. Żubrówka - dorwałam jakąś limitowaną edycję w nieco ładniejszej butelce :)




 Dla Hostów książka ze stówką najlepszych polskich przepisów w języku angielskim. Czuję, że ja też z niej będę korzystać w najbliższym roku :) Oprócz tego coś w stylu informatora po angielsku o mieście, z którego pochodzę.

 Dla chłopca koszulka. Niestety trochę przypał, bo przez emocje z konsulatu pomyliłam wiek dzieci i postarzałam je o 2 lata. Koszulka za duża, nie wiem co ja miałam wtedy w głowie...

 Dla dziewczynki lalka w jakimś chyba super regionalnym stroju.


 Dla obu dzieciaczków karty do gry w Piotrusia. Podobno uwielbiają tę grę, a mnie udało się dorwać karty z rysunkami polskich miast.

No i dla Hostki wisiorek z bursztynem na łańcuszku.

           Oprócz tego planuję dokupić jeszcze ptasie mleczko i jakieś prince polo. Mam nadzieję, że prezenty chociaż trochę im się spodobają :)

wtorek, 28 października 2014

It's the final countdown! Mniej niż tydzień!!

           Dobra, chyba powoli zaczyna do mnie docierać w co się wpakowałam. Powróciły motylki, które latają mi w brzuchu i obwieszczają, że oszalałam, bo zamieniam swoje stabilne życie na rollercoaster w innym kraju, na innym kontynencie, w nowym domu, w nowej rodzinie, wśród właściwie totalnie obcych ludzi.

             Walizka w połowie spakowana. Jeszcze tylko buty, kurtki, prezenty i kosmetyki. Myślałam, że będzie trudniej, ale okazuje się, że chyba nawet nie będę musiała z niczego rezygnować, więc jest dobrze. Dostałam też w końcu szczegóły lotu, które nieco mnie uspokoiły. LOT JEST BEZPOŚREDNI #tylewygrać. Z Warszawy wylatuję LOTem o 16:45, a w NYC melduję się na lotnisku JFK o 20:25 czasu lokalnego. Razem ze mną lecą 3 Polki i jedna Chorwatka. Na szczęście już znalazłyśmy się na fejsie i mamy ze sobą stały kontakt :)

             Wczoraj mailowałam z rodziną. Po ponad dwóch tygodniach ciszy. Cieszę się, że są konkretni, nie mailujemy co chwilę pisząc pierdoły, tylko komunikujemy się konkretnie co mi bardzo odpowiada. Zawsze szybko odpisują, ciągle powtarzają, że jeśli nawet najgłupsze pytanie przyjdzie mi do głowy, to mam się nie krępować, tylko pytać. Dowiedziałam się, że po szkoleniu Host odbierze mnie w czwartek o 5 PM. Do Pelham mamy z hotelu około 30 minut jazdy. W domu czekać będzie na mnie Hostka z dziećmi. To urocze, dzieci podobno ciągle o mnie pytają. A hości remontują moje piętro i robią wszystko, żebym czuła się tam dobrze. W piątek Hostka bierze wolne i spędzi ze mną cały dzień żeby móc pokazać mi szkołę, miasto, wszystkie najważniejsze miejsca i żebym nie została sama ze wszystkim już na początku :P Muszę przyznać, że liczyłam na to, że tak zrobią, ale mimo to bardzo się ucieszyłam z tego, miło z ich strony.

            Czyli wszystko jest spoko! Nawet lepiej niż spoko. :) Na dniach odezwę się, żeby pokazać prezenty dla rodzinki. Pozdrawiam gorąco!

niedziela, 19 października 2014

Dwa tygodnie! / Przygotowania

            Niesamowite, że już tylko 2 tygodnie. Z jednej strony czas mija mi niesamowicie szybko, ale z drugiej strony wyjazd nadal wydaje mi się odległy. Zaczęłam nawet żałować, że nie zdecydowałam się jednak na wylot 20.10. Myślałam, że się nie wyrobię, ale wystarczyłoby się trochę spiąć i bym dała radę na spokojnie. No ale cóż, mam okazję wykorzystać dodatkowe dwa tygodnie i zamierzam zrobić to najlepiej jak się da :) U mnie dużo się dzieje, dużo zmian i u mnie i w moim otoczeniu, chyba aż ciężko mi za tym nadążyć. Jak coś się dzieje, to już wszystko na raz :D

             Co poza tym? Walizka kupiona, już przyszła do mnie. Tak samo jak paszport z wizą (Boże, poza przesyłką, to i sam kurier mógłby u mnie zostać, chętnie bym go przygarnęła :D <3). W konsulacie byłam w piątek, a kurier przyjechał do mnie już w środę, więc wszystko poszło sprawnie. Najbardziej jednak cieszy mnie, że w końcu udało mi się znaleźć jakąś Polkę z APIA, która leci w tym samym dniu co ja. Mało tego, okazało się, że jesteśmy z tego samego miasta :D więc bardzo się cieszę, że na lotnisku nie będę sama. Mniej jednak cieszy mnie to, że ona też nigdy nie leciała samolotem, więc obie jak sieroty będziemy zagubione hahah :D

             W tym tygodniu w końcu dostanę informacje o locie. Mam tylko nadzieję, że bez przesiadek. BŁAGAM! W przeciwnym razie może się okazać, że jak Kevin pomylę samoloty, ale nie będę Asią samą w Nowym Jorku, tylko może Asią samą w Nigerii czy innymchujwieczym. A tego byśmy nie chcieli ;>

sobota, 11 października 2014

Wiza przyznana!!!!!!

           Odkąd mam PM muszę przyznać, że żyję tak intensywnie, jak już dawno nie żyłam. Korzystam z pozostałego czasu najlepiej jak tylko się da. Wczoraj był jeden z tych pięknych dni. Wybrałam się do Krakowa do konsulatu. Miałam spotkanie wyznaczone na 10:30, ale właściwie pojawiłam się tam około 9. Zobaczyłam kartkę z informacją, że osoby ubiegające się o wizę mają zgłosić się do pracownika konsulatu po drugiej stronie ulicy. Zerknęłam na przeciwko i nie znalazłam absolutnie nikogo, kto mógłby wyglądać na osobę, której szukam. Okazało się jednak, że zaraz ktoś przyjdzie. Po chwili przyszedł, poprosił mnie o potwierdzenie złożenia wniosku i o paszport. Sprawdził i dał mi numerek. Następnie zajął się innymi osobami, które jednak miały problemy, bo coś nie tak ze zdjęciem, bo nie ma ich umówionych na spotkanie (pewnej starszej pani pomyliły się daty - zjawiła się miesiąc po czasie...), gość latał w tą i spowrotem, sprawdzał coś i dopiero po pół godzinie zwrócił na mnie uwagę i powiedział ,,Ale Pani może już wejść! Wszyscy na Panią czekają!". Tak więc spaliłam buraka i weszłam do środka, od razu gość w garniturze wyszedł po mnie i pokierował gdzie mam iść. Następnie odciski palców, kartka z prawami i odebranie numerka. Poszłam do poczekalni, patrzę na numerek - 7. Ilość osób oczekujących - 1. A ja szok, ledwo zerknęłam w kartkę z moimi prawami w USA, a tu już wyświetliła się moja kolej. Pan konsul od razu zaczął od ,,Good morning'' więc nawet nie łudziłam się, że choć słowo zamienię z nim po Polsku :P jednak mówił bardzo wyraźnie, z pięknym akcentem, nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem go. W sumie nawet nie zdążyłam się zacząć stresować, więc i bezproblemowo odpowiadałam na wszystkie pytania. O co pytał?

-Po co lecę do Stanów?
-Czy mam jakieś doświadczenie z dziećmi?
-Czy już wiem gdzie będę mieszkać?
-Czy byłam kiedyś za granicą?
-Czy mam jakieś pytania co do praw, które dostałam do przeczytania?

I chyba tyle tylko. Odpowiadałam krótko, rzeczowo. Po może dwóch minutach powiedział, że wiza jest przyznana, mam czekać kilka dni aż mi ją przyślą i bawić się świetnie. Ja w szoku, pytam ,,już?? Tak szybko??". Gość zaczął się śmiać i powiedział, że jak chcę to możemy jeszcze pogadać :D ja na to ,,I'm not sure....". On znowu w śmiech :D zapytał jeszcze ile dzieci będę miała pod opieką, powiedział, że Pelham jest przecudowne, mieszka tam wielu bogatych ludzi i że koniecznie muszę spróbować w Stanach pizzy i bajgli. Dodał, że na pewno mi się tam spodoba. I tyle. Łącznie w konsulacie spędziłam może ze 20 minut, wszystko poszło bezproblemowo. Dlatego nie ma się co przejmować! :)


          Problemy pojawiły się dopiero przy powrocie, bo było tyyyyylu ludzi, że nie załapałam się na żaden pks do domu i musiałam jechać przez Katowice. Ale warto było się przemęczyć :)

          Cóż poza tym? Jutro odbieram międzynarodowe prawo jazdy, uzupełniłam brakujące szczepienia, kupiłam większość prezentów dla Host Family i poszłam do dentysty. Okazało się, że każda z moich ósemek rośnie w inną stronę i wszystkie są do wyrwania, bo inaczej mogę dostać szczękościsku o_O Jednak wykupię tylko antybiotyki i zabiorę je do Stanów, bo nie mam zamiaru chodzić obolała, posiniaczona i bezzębna przez resztę czasu w Polsce :P Inaczej zaplanowałam sobie ten czas :D

czwartek, 2 października 2014

Czy jesteś terrorystą? Czyli wypełnianie wniosku DS-160

           Tak bardzo martwiłam się, że nie przychodzą mi papiery z agencji. W końcu przyszło awizo. Pod inny adres, brak słów ;] W kopercie formatu A4 znalazłam więcej niż bym się spodziewała. Oczywiście wszystko po angielsku. Muszę się przyznać, że jestem osobą, która uwielbia czytać książki, moje półki się pod nimi uginają. Ba, w ciągu kilku lat kupiłam ich tyle, że mam ich więcej niż sukienek i butów łącznie (wierzcie lub nie, ale to oznacza wchujbardzodużo). Jednocześnie jestem jednak osobą, która nie lubi czytać tego co powinna. Już w gimnazjum pochłaniałam tygodniowo około 5 książek, w tym ani jednej lektury. Zatem wszelkie papiery tylko przejrzałam na szybko, może jeszcze się zmuszę do dokładnego przeczytania (warto?). W końcu zakasałam rękawy i zabrałam się za wypełnianie wniosku DS-160.

           
           O dziwo okazało się, że nie jest to aż tak trudne jak mi się wydawało i o dziwo instrukcja dołączona od agencji jest naprawdę bardzo pomocna. Dodatkowo wspierałam się wskazówkami zawartymi na tej stronie. Niektóre pytania sprawiały, że grawitacja jakby działała mocniej i opadały mi ręce. We wniosku pytają nas czy lecimy do USA, żeby zaangażować się w nierząd, czy chcemy prać brudne pieniądze, czy handlujemy ludźmi, czy jesteśmy terrorystami i tym podobne. Polecam zaznaczyć NIE, bo inaczej może być problem :D Mam tylko jeszcze jedną radę dla osób, które dopiero będą wypełniały to. Zapiszcie sobie ID wypełnianego wniosku, SERIO. Ja wypełniałam wszystko około godziny i zatrzymałam się w jednym pytaniu, na które szukałam podpowiedzi w googlach. Niestety, w tym czasie sesja zdążyła wygasnąć i wszystko przepadło, musiałam zacząć od początku, ale to już był pikuś. Jednak żeby zapisać się na spotkanie wizowe musimy załączyć zdjęcie, którego jeszcze nie zrobiłam, więc jeszcze nie mam wyznaczonej daty. A gdyby ktoś potrzebował pomocy z wypełnianiem, to chętnie pomogę :)

           Dzisiaj zakończyłam wolontariat i złapała mnie depresja :P okazało się, że jednak łatwo mnie zastąpić i szybko znalazły się panie na moje miejsce. Będzie mi brakowało odprowadzania dzieci na basen. A jeszcze bardziej będzie mi brakowało ratowników, instruktorów i nauczycieli WFu. Baaaardzo  </3
Poza tym ogarnęłam dziś w końcu zaświadczenie o niekaralności, miałam też ogarnąć szczepienie na świnkę, ale przychodnia ma jakąś awarię, więc to do załatwienia w poniedziałek. To normalne, że nie byłam nigdy szczepiona na świnkę i muszę to uzupełnić? :D zawsze muszę mieć jakieś problemy :D